Jestem podjasnogórskim handlarzem. Tak się nas nazywa, zwłaszcza tych, co rozstawiają swoje kramiki tylko na kilka tygodni lata. Siedzę w skwarze lub deszczu po 10 godzin dziennie - świątek czy piątek. Sprzedając święte obrazki, różańce, kalendarze z papieżem i wiele innych rzeczy. To mój sposób na życie, na przetrwanie, na zarobienie paru złotych. Rencista jestem z zawodu.
Siedzę i patrzę, bo interes średnio idzie. Już taki jestem, że lubię przyglądać się światu i ludziom. A tutaj mam przed sobą - jak na defiladzie - całą ich masę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Są spaleni słońcem, zmęczeni drogą i rozjaśnieni jakimś wewnętrznym światłem. Młodzi, starzy, brzydcy i piękni. Wyprostowani jak struny i pokręceni przez choroby, i życie. Tacy, po których widać pieniądze, choć są ubrani zgodnie z pielgrzymkową modą, i tacy, którym paluchy wychodzą z trampek. Twarze porysowane zmarszczkami, zryte bruzdami i takie, na których życie jeszcze nie zapisało swojej opowieści.
Przyglądam im się od lat. Wystarczy mi niewiele, żeby człowieka ocenić. Kupi coś, czy tylko pogrzebie w towarze i pójdzie? Czasem pytają o rzecz, której obwoźny handlarz nie może mieć - doładowanie do telefonu komórkowego, karty pamięci do cyfrowych aparatów fotograficznych, takie tam... Nie mam i nie wiem, gdzie to coś się kupuje, odpowiadam.
Reklama
Starsi szukają drobiazgów dla całej rodziny. Dawniej był taki zwyczaj, że ze świętego miejsca przywoziło się pamiątki. I żeby było na nich widać, gdzie pielgrzym był - obrazek z Panią Jasnogórską, albo z wieżą klasztoru, albo zegar z Janem Pawłem II, albo różaniec, na którym napisane było skąd pochodzi. Czasem kobiety z jednej parafii składały się na obraz do kościoła. Poznawałem je po tym, że najpierw zbijały się w ciasny krąg, żeby przeliczyć pieniądze. Stały plecami do straganów i naradzały się. Długo. Zdarzały się i kłótnie, i rezygnacje. Ale gdy wreszcie dochodziły do porozumienia, kupowały bez targowania się. Zazwyczaj największy obraz, jaki miałem.
Swego czasu w Częstochowie sporo było malarzy utrzymujących się z malowania Jasnogórskiej Ikony. Kilku malowało naprawdę pięknie. Dziwiło mnie to, bo często bez szkół byli, jedynie wyposażeni w talent od Pana Boga. A inni, ci gadający o półcieniach i perspektywie, partaczyli wizerunek aż bolało patrzeć. Matka Boża miała zamiast aureoli za głową wyrysowany naleśnik albo rysy twarzy zmienione - zupełnie jak nie Jasnogórska Panienka. Tylko co z tego, skoro pątnicy różnicy specjalnie nie widzieli. Wisiał obraz piękny - z tym smutnym spojrzeniem Maryi, a obok bohomaz - i brali bohomaz, bo im wymiarem bardziej pasował.
Reklama
Czasem ktoś stoi i dotyka. Różańce najbardziej. Jak się do palców paciorki układają. Ja tak myślę, że o to chodzi. Że musi być jakieś porozumienie między ręką, a fakturą kuleczki. Czy jest z drewna, kamienia czy plastiku. Wezmą do ręki z tuzin, a potem wracają do pierwszego. Czasem nie kupią żadnego. Odchodzą, wracają za godzinę i znów dotykają. Kobiety kupują różańce pod kolor. Białe dla dziewczynek, ciemne dla chłopców. Błyszczące, i udające kamienie szlachetne dla matki, siostry, córki. Mężczyzna się nie certoli. Chociaż... spotkać chłopa, który sam wybiera różaniec to rzadkość. Najczęściej stoi z boku, przygląda się rodzinie i co najwyżej płaci. Dlatego łatwo poznać, gdy wybiera dla siebie. Solidny musi być, taki, co z palców się nie wyśliźnie, którego wagę w kieszeni poczujesz. Pamiętam, chyba w tamtym roku, przyszli w dwójkę - ojciec z synem. Ojciec ze śmiechem powiedział, że chłopak dorasta i szuka dla niego męskiego różańca. Wybrali drewniany, ciemny, duży. Spodobali mi się. Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby ojciec tak potraktował syna.
Księża kupują najwięcej różańców. Ile ma pan w opakowaniu, pytają. Sto, odpowiadam. To ze trzy poproszę. Jeden z księży tłumaczył, że taki zapas starcza mu na rok. Ludzie pewnie cenią sobie różaniec poświęcony na Jasnej Górze.
Spaleni słońcem, zmęczeni. Utrudzeni, tak chyba lepiej powiedzieć. Proszę popatrzeć ilu kuleje, ma opatrunki. Kuśtykają, chwieją się, widać, że ich boli. A przyszli. Pani się zastanawia czasem - po co? Przecież teraz mówią, że młodzi są wygodni, że chodzi im tylko o kasę i łatwe życie. Proszę popatrzeć na nich - dlaczego nie zrezygnowali? Wystarczyłby jeden telefon do rodziców i już są w domu. Bezpieczni u mamusi. A idą dalej... W skwarze pierońskim - przecież oni mieli w tym roku na trasie po 40 stopni Celsjusza - z bolącymi stopami, poparzeniami słonecznymi, otarciami. A jednak szli... Ja mam szacunek do ludzi z charakterem, co to łatwo nie dają za wygraną. Pani spojrzy na tego chłopaka. Ze dwadzieścia kilo nadwagi ma, jak nic. Niełatwo mu było iść. Z Koszalina jest. Skąd wiem? Na koszulce ma napisane. A ta tyczka chmielu obok. Widzi pani - cała noga w bandażu. Spuchnięta jak baniak. On nawet chyba porządkowym jest. Pani ma lepszy wzrok - chłopak ma na sobie kamizelkę? Ma. No, proszę. Porządkowi mają w nogach podwójną liczbę kilometrów. Ta tyczka chmielu ma z dwadzieścia lat - a już chłop na schwał. Szczęśliwa dziewczyna, która dostanie takiego za męża...
Jak już się namodlą i załatwią sprawy z Najwyższym przychodzą do mnie. Coś tam kupią, ale młodzi pielgrzymi raczej nie mają pieniędzy. Najlepiej widać to ranem - kefir i sucha bułka na śniadanie. Rozkładam swój kramik i obserwuję, jak dzielą się tym jedzeniem. Za wiele nie kupią, ale pogadają. Ja prosty człowiek jestem, ale na mój rozum ta nasza młodzież nie jest wcale taka rozpuszczona i do niczego. Im tam sporo i pod czaszką, i pod sercem gra. Inaczej nie przychodziliby do Częstochowy. Ktoś ich tu ciągnie, prawda? I pani, i ja wiem - Kto. Nic tu człowiek mądrzejszego nie wymyśli.