Jakoś tak się złożyło, że nigdy nie byłam na pielgrzymce. Na takiej kilkudniowej, a zwłaszcza tej do Częstochowy. Nie liczę tu pielgrzymek autokarowych, bo to inna kategoria. Owszem, widziałam takie grupy w trasie, a nawet na postoju: Kaszubska na Helu, warszawska w Niepokalanowie i za Piasecznem. Znam też opowieści z takich pielgrzymek. Ale, niestety, nigdy nie wezmę w nich udziału osobiście, bo teraz nie dałabym już rady. Tak jak nie weszłabym już na Giewont, nie mówiąc o Rysach, na których w ogóle nie byłam. Wiele jest celów, do których już nie dotrę, i trzeba się z tym pogodzić. Ale nawet siedząc w domu, każdy człowiek jest przecież w jakimś sensie pielgrzymem, pielgrzymem życiowym. I każdy ma co wspominać z tej swojej życiowej pielgrzymki ku niebu. Bo ostatecznym celem jest przecież niebo. Oczywiście, może być i piekło, choć nie przypuszczam, aby ktoś świadomie i z własnej woli chciał tam pójść.
Jest taka książka, którą napisał ks. Sebastian Józef Kępa, pt. „Autostrada do wiecznego zatracenia katolików niepraktykujących?”. W informacji o niej przeczytałam: „Na podstawie przykładów z kapłańskiej posługi autor książki rozprawia się z usprawiedliwieniami typu: *Jestem wierzący, ale niepraktykujący, *Chrystus tak, Kościół nie! *Nie uczęszczam na Mszę św., bo wolę się w lesie pomodlić Bóg jest wszędzie, *Do zbawienia nie trzeba praktyk religijnych, wystarczy być dobrym, porządnym człowiekiem. *Nikogo nie zabiłem, nie mam żadnego grzechu... itp., itd.”. Oj, chyba i ja powinnam ją sobie poczytać na tej mojej indywidualnej pielgrzymce, w fotelu...
Pomóż w rozwoju naszego portalu