KS. PIOTR BĄCZEK: – Jak dziś wygląda sprawa kultywowania tradycji związanych z Bożym Narodzeniem? Czy pielęgnujemy ją?
Reklama
ZBIGNIEW MICHERDZIŃSKI: – Można w uproszczeniu powiedzieć, że tak. Kultywowanie tradycji lepiej się ma w małych miejscowościach. Generalnie: im większa miejscowość, im większe miasto, to ta tradycja jest słabsza. W mieście nie uprawia się roli, nie hoduje się zwierząt, więc ta rolnicza część tradycji i obrzędów po prostu zanikła. Nie można jej tam realizować. Na wsi ubywa gospodarzy, ludzie pracują w miastach, mają zajęcia nie związane z gospodarstwem. Choć i dziś można spotkać na wsi domy, gdzie domownicy jedzą z jednej miski w wigilię, gdzie w dzień wigilijny daje się zwierzętom opłatki do spożycia. Ale to są wyjątki.
Weźmy jeden z przykładów: podłaźniczkę. To choinka zawieszona u sufitu, u powału szpicem w dół. Nie ma już tej tradycji, że gospodarz wczesnym świtem wychodził z domu do lasu, ścinał trzy podłaźniczki – jedna miała wisieć w domu pod sufitem, druga w stajni, gdzie są zwierzęta. Trzeciej odcinano gałązki i dekorowano święte obrazy. Ludzie mieszkający w blokach nie mają możliwości przechowywania takiej podłaźniczki, by ją potem podpalić, i chodzić z nią po sadzie okadzając drzewa, by lepiej rodziły. Nikt nie chodzi do lasu, nie ścina drzewek, bo to jest dziś niemożliwe. Ale przecież wciąż mamy choinkę, czasem naturalną, czasem sztuczną.
To czy pielęgnujemy świąteczne tradycje w znacznej mierze zależy od konkretnych rodzin. Zwyczaje przekazywane są z ojca na syna, z matki na córkę.
Można powiedzieć, że tu wiele zależy od charakteru rodziny; jeżeli ona jest scementowana, tradycyjna, świadoma, to tam ma miejsce przekaz tradycji.
– Co – w tym kontekście – odróżnia nas od ludzi, którzy żyli przed nami?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
– Dziś mamy inne spojrzenie na świat. Kiedyś nie było telewizji, radia, prasy – mediów, które dziś ludziom jakoś objaśniają świat. Nie było np. prognozy, która mogła przygotować ich na taką czy inną ewentualność. Stąd istniały np. wróżby z kawałków węgla, które rozpalano, a potem wyjmowano z ognia. Jeżeli się żarzyły – to wieściło urodzaj dla konkretnych kawałków pola. Dziś nie potrzebujemy tego, bo mamy nawozy, środki chemiczne… Wróżba była stałym elementem życia. Właściwie w tym wszystkim chodziło o pewnego rodzaju spokój ducha.
W przeszłości ludzie byli bardzo przywiązani do tego, co robią – do uprawy ziemi, do hodowli zwierząt. W czasie wigilii odkładano więc po trzy łyżki każdej potrawy i po wieczerzy dawano je zwierzętom. Dawano opłatek, kromkę chleba. Człowiek mocno był związany także z przyrodą żywą. Istniały np. specjalne obrzędy zapraszania do stołu zwierząt: przyjdź tu wilku, niedźwiedziu, złodzieju. To wynikało z faktu, że często dzikie zwierzęta atakowały zagrody i ówcześni ludzie myśleli, że jeśli zaproszą na wigilię te zwierzęta, to będą bardziej bezpieczni. Wiadomo, że to miało charakter po części pogańskich obyczajów, ale dawało także jakiś duchowy spokój. Zrobiłem co mogłem, zobaczymy co będzie – tak mniej więcej wyglądało myślenie. To magiczne myślenie zostało przetworzone przez chrześcijańską tradycję; wiara nadała zwyczajom nowy charakter, nową treść.
– Wydaje się, że dawniej kultura materialna była o wiele uboższa od naszej, ale jednocześnie istniała bardzo bogata kultura duchowa, która właśnie w obrzędach się ujawniała.
Reklama
– Na wsi było biednie. Jadano najprostsze potrawy, sporządzone z tego, co ziemia rodziła. Dziś jest inaczej, ale tak chyba musi być. Nie możemy być archaiczni, życie idzie naprzód. Tak jak nie jeździmy już bryczkami, tylko samochodami, tak samo na wigilii pojawiają się nowe potrawy, śpiewamy coraz to nowsze kolędy. Nie mamy problemu, żeby do wieczerzy wigilijnej usiąść w butach, bo one po prostu są. Dawniej było inaczej. Jeśli nie miał ktoś butów na wigilię, to była zapowiedź choroby, czy może niebezpieczeństwa ukąszenia przez węża. Nie ma potrzeby dziś jedzenia z jednej miski, bo mamy talerze i jest ich pod dostatkiem.
Myślę, że materialnie jest nam dużo dużo lepiej, ale z duchowością jest gorzej, duchowość jest słabsza. To jest problem nie tylko świąt, ale także wiary w ogóle. Zaczynają dominować rzeczy w istocie mało ważne, a zajmujące nam wiele miejsca w życiu. Dawniej człowiek chciał być w jakiś sposób pogodzony z losem. Co Bóg da, to będzie – takie myślenie dominowało. Dziś chcemy z tym naszym losem powalczyć, często nie godzimy się, buntujemy się wobec tego, co życie niesie, szukamy winnych. Nie zawsze potrafimy się pogodzić z rzeczami, które są nieuniknione, np. z faktem śmierci. Naszym przodkom obrzędy pozwalały zmierzyć się z nieuniknionym, z nieznanym.
– Czym możemy się pochwalić jeśli chodzi o rodzime, regionalne zwyczaje, czy też ludową sztukę związaną z Bożym Narodzeniem?
Reklama
– Podam tylko niektóre przykłady. Mamy w Beskidzie Żywieckim najpiękniejsze gwiazdy kolędnicze w Polsce. Żywiecczyzna jest przykładem takiego wrodzonego artyzmu, smykałki artystycznej u górali. W innych regionach wycinano po prostu gwiazdę, w Beskidzie Żywieckim centrum gwiazdy stanowił przetak, gdzie montowano szopkę ze Świętą Rodziną; często ta szopka była podświetlona. Gwiazdy były wspaniale, z rozmachem dekorowane. To świadczyło o tym, że ich twórcy przykładali ogromną wagę do tego, by to było piękne, by zachwycało, by podkreślało odświętność czasu Bożego Narodzenia. To były małe dzieła sztuki.
Można także wspomnieć o „światach”. „Światy” to kula zrobiona z opłatka, symbolizująca moc Chrystusa, kulę ziemską. To jest zwyczaj rdzennie polski występujący u nas. W pewnym momencie on zaniknął, po wojnie już „światów” nie robiono, ale jakieś 20 lat temu rozpoczęliśmy serię zajęć w szkołach przywracających ten element do świadomości wielu środowisk.
Zanikła, choć nie całkowicie, forma kolędowania z gwiazdą, z szopką kukiełkową. Szopka kukiełkowa to był rodzaj teatru. Przychodzili kolędnicy, w szopce mieli kilkadziesiąt kukiełek i odgrywali swego rodzaju przedstawienie. Zmieniali się w artystów i właśnie tymi kukiełkami przedstawiali scenki z życia wsi, społeczności. To było wesołe, może czasem rubaszne. Początkowo takie przedstawienia odbywały się w kościele, ale z czasem przeszły poza obręb świątyni i obok tematu narodzenia Chrystusa pojawiały się sceny świeckie. Przyjście kolędników było wydarzeniem oczekiwanym, głównie przez dzieci. Nie było przecież książek, kina, teatru, telewizji.
– A propos kolędowania. Jak Pan odniesie się do wcale nie rzadkich przypadków współczesnych kolędników, którzy pukają do domów, ale nie bardzo mają co pokazać, często nie umieją nawet jednej kolędy?
– To jest cwaniactwo. Tutaj winiłbym rodziców, którzy pozwalają dzieciom tak kolędować. Bo jeśli widziałbym, że moje dziecko idzie z jakąś pustą szopką, z jakimś kawałkiem papieru, nie umie kolęd, to bym na to po prostu nie pozwolił. Nie będziesz robić mi wstydu. Naucz się tekstów kolęd, zrobimy razem ładną szopkę, to wtedy pójdziesz. Dawniej, gdy się kolędowało, to wszystko musiało być piękne, niezwykłe, zdobne, okazałe. Bo to przecież Boże Narodzenie, to święta, nie jakiś zwykły czas. Gdy widzę takich kiepskich kolędników to mówię, że mają się ubrać porządnie, nauczyć się kolęd i mogą przyjść jeszcze raz. „Ale my, proszę pana, tylko tak chodzimy...” Jeżeli tylko tak, to za rok. I koniec. Nie przyjmuję takiego „kolędowania”. W tym musimy być konsekwentni.
– Czyli ważna jest świadomość tego, co robimy, jak i dlaczego…
– Tak. Ważne jest to, by ci ludzie, kolędnicy, ale także artyści ludowi mieli świadomość skąd to wszytko pochodzi; bez świadomości obrzędowość zanika, pęka, jak bańka mydlana. Stąd ważne są wychowawcze wysiłki Kościoła, który celebrując Święta Bożego Narodzenia, wskazuje na źródło całej tradycji, jej istotę, centrum. Wiara niesie tradycję, jest jej źródłem. Ale też tradycja osadza prawdy wiary w kulturze ludowej.
Stąd ważna jest praca ośrodków kultury, które także mają tę świadomość podtrzymywać, odtwarzać, pogłębiać, dbać o przechowanie tej bogatej obrzędowości.
Dla przykładu: nasz ośrodek, ale także inne, każdego roku organizuje warsztaty, podczas których kilkaset dzieci uczymy np. robić „światy”, choinkowe ozdoby i tłumaczymy znaczenie tradycji bożonarodzeniowych. Często podczas takich zajęć pytamy, czy w domach robią ozdoby na choinkę, i słyszymy odpowiedź, że rodzice kupują gotowe w sklepie. Jeśli jednak pokażemy dziecku, jak takie tradycyjne ozdoby zrobić, to jest duża szansa, że ono przyniesie swoje dzieło do domu i powiesi na choince. Jeżeli w dzieciach zaszczepimy taką umiejętność, zwyczaj, to jest duże prawdopodobieństwo, że ono, gdy dorośnie, przekaże te tradycje swoim dzieciom. Ale tutaj trzeba przezwyciężyć pewnego rodzaju wygodnictwo, trzeba trochę czasu poświęcić dzieciom.
Nie możemy zachłysnąć się chińską tandetą, czy też „amerykańską” kulturą, bo to nie jest dla nas. My mamy swoją kulturę, swoje uwarunkowania i tradycje. Chodzi o to, by być świadomym korzeni, z których wyrastamy, które są częścią naszej tożsamości. Oczywiście to nie jest tylko powielanie schematów z przeszłości – to jest żywa tradycja, która ciągle podlega zmianom.
Tradycja trwa. Czy tak będzie dalej? To zależy od nas, głównie od rodzin, od mądrości rodziców, którzy będą przekazywali swoim dzieciom to, co przejęli od swoich ojców, dziadków.