„NIEDZIELA”: – Po powrocie Księdza Arcybiskupa z Medjugorje pozostanie tylko kilka miesięcy posługi w diecezji warszawsko-praskiej. Co będzie dalej?
ABP HENRYK HOSER: – Tego jeszcze nie wiem. Kończę 75 lat z końcem listopada tego roku i zgodnie z prawem kanonicznym złożę rezygnację na ręce Ojca Świętego. Papież Franciszek zdecyduje o tym, kiedy przestanę być ordynariuszem diecezji.
– A jeśli przyjdzie czas emerytury, to co Ksiądz Arcybiskup będzie robił?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– Co będę robił, to się okaże. Nie wiem, ile będę mógł jeszcze posługiwać i co będę mógł robić. Niemniej, od kapłaństwa, i tym bardziej od biskupstwa, nie ma emerytury. Proszę popatrzeć na aktywność naszego seniora bp. Kazimierza Romaniuka, który właściwie jest „na etacie biskupa pomocniczego”. Zachowuje zdumiewającą młodość ducha, orientację we wszystkim i zdolności twórcze. Nie każdemu jest to dane i nikt przedwcześnie nie powinien schodzić z pokładu Chrystusowej łodzi.
– Czekamy na książki Księdza Arcybiskupa, które będzie mógł pisać w chwili wytchnienia na emeryturze.
– Ja z trudem piszę, a poza tym nie mam czasu. Uważam, że nie mam nic mądrego do powiedzenia, więc się powstrzymuję...
– Dobry dowcip... (śmiech).
Reklama
– Wszystko już zostało napisane, na każdy temat. Dowodem może być 4 tys. książek, które mam u siebie w domu.
– Czy dużo Ksiądz Arcybiskup czyta?
– Oczywiście czytam, choć zdaje sobie sprawę, że za mało. Ale moja biblioteka pozwala mi na wypowiadanie się w taki sposób, abym miał podparcie w fachowej literaturze źródłowej i naukowej.
– A Ksiądz Arcybiskup ma jakieś hobby, którym będzie mógł zająć się na emeryturze?
– Lubię słuchać muzyki.
– Jakiej?
– Klasycznej. Najchętniej dobrych starych kompozytorów, jak np. Bach, Mozart, Händel, Vivaldi, ale nie „Cztery pory roku”, które są zbyt często grane. Lubię też romantyków, jak Schubert i oczywiście Chopin oraz XIX-wieczną muzykę operową: bel canto.
– To jednak Ksiądz Arcybiskup jest konserwatystą... (śmiech).
– Heavy metal jest dla mnie ogłuszającym hałasem, który kojarzy mi się z wycieczką w szkole średniej, gdy zwiedzaliśmy kuźnię mechaniczną w Ursusie. Tam była podobna, ogłuszająca „muzyka”. Uszy nie znoszą hałasu.
– A marzy Ksiądz Arcybiskup o jakimś miejscu, które chciałby jeszcze odwiedzić?
– Nie. Zdaję sobie już sprawę, że nie przeczytam wszystkich książek, które chciałbym przeczytać, i nie odwiedzę wszystkich krajów, a odwiedziłem ok. 60 z nich.
– Ten najważniejszy kraj udało się Księdzu Arcybiskupowi odwiedzić w zeszłym roku.
Reklama
– Odwiedziłem Rwandę dokładnie 20 lat po mojej misji i byłem w Sierra Leone, gdzie pożegnałem się z Afryką.
– Jest tęsknota za Afryką?
– Już nie. Teraz jestem na takim etapie, że powinienem tęsknić za niebem, a nie za Afryką. Byłem 21 lat na Czarnym Kontynencie, a później dojeżdżałem. W sumie 30 lat poświęciłem bezpośrednio Afryce.
– Czy dziś widać efekty tej pracy? Czy to, co Ksiądz Arcybiskup budował, przetrwało?
– Rozwija się. Nawet mnie to dziwi, że za moich czasów było tak bardzo ciężko, a teraz wszystko się rozwija.
– Czyli można powiedzieć, że ks. Henryk Hoser zasiał, a teraz zbierane są plony?
– Cieszę się, że moja inicjatywa pomocy rodzinie dojrzała. Teraz afrykańscy biskupi są już przekonani, że rodzinę trzeba wspierać. Jak ja byłem na misji, to oprócz mnie pracowała w biurze krajowym Akcji Rodzinnej jedna osoba, a teraz pracują cztery etatowe osoby. W Rwandzie, którą okrzyknięto klęską Kościoła katolickiego, dziś świątynie pękają w szwach i seminaria też są pełne.
– A jak było, gdy Ksiądz Arcybiskup przyjechał do Afryki?
Reklama
– Rok 1975. Była nas garstka europejskich misjonarzy, garstka Polaków i wzrastająca liczba kleru miejscowego. Kościół miejscowy obchodził jubileusz 75-lecia istnienia. A teraz jest już prowincja Księży Pallotynów, czyli 80 członków Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego. Prowincjałem jest miejscowy kapłan, przez nas wychowany. W Afryce jest bardzo dużo powołań. Moim zdaniem, paradoksalnie, za dużo...
– To może być za dużo powołań?
– W pewnym sensie, tak. Na przykład o. Maksymilian Kolbe miał sześciuset braci w Niepokalanowie, ale to byli chłopcy z biednych wsi, bez żadnych perspektyw. Przychodzili do niego i mieli na tamten czas dobre warunki bytowe i jeszcze uczyli się zawodu. Podobnie jest teraz w Afryce.
– Czyli wiele z tych afrykańskich „powołań” ma podłoże socjalne?
– Uważałem, że na stu kandydatów jest niski procent tych, którzy mają prawdziwe powołanie. Jednak trzeba je wydobyć, wyselekcjonować, zweryfikować, co wcale nie jest łatwe.
– Afryka kojarzy się z ciężkim życiem. To może tamte powołania są bardziej trwałe i silniejsze?
– One są podobne do innych. Tak jak u nas są odejścia od życia zakonnego czy kapłańskiego. Oczywiście, nie ma takich masowych odejść z kapłaństwa, jak to było po Soborze Watykańskim II, bo to był już masywny krwotok Kościoła. W Stanach Zjednoczonych księża odchodzili setkami i załamało się tam życie zakonne.
– Na Zachodzie był kryzys, a młodzi pallotyni w podwarszawskim Ołtarzewie założyli grupę misyjną, do której należał kleryk Henryk Hoser. Jaka jest obecnie kondycja tej grupy kapłanów?
Reklama
– Ostatnio pożegnaliśmy ks. Henryka Kietlińskiego, który był założycielem seminaryjnej grupy misyjnej w Ołtarzewie. Było nas w tej grupie 7-8 i wszyscy wyjechali na misje. Z tamtego grona zostało już niewielu, bo wielu chorowało. Ale nasza praca została wykonana i cel osiągnięty. Poprzedziła nas „pierwsza karawana” (1973) złożona ze starszych misjonarzy. Z tych wielu już zmarło.
– A z kapłaństwa ktoś zrezygnował?
– Nie, z naszej grupy nikt nie odszedł. Kiedyś w ogóle było mniej odejść, ale również społeczeństwo było bardziej stabilne i rodzina była silna. Jako młody kapłan podziwiałem starych księży rwandyjskich, (pierwsze święcenia miały miejsce sto lat temu), którzy znali doskonale łacinę, grekę i cytowali prawo kanoniczne z głowy i mieli bardzo silną osobowość kapłańską.
– Ciężko było wrócić z misji do kraju i stanąć na czele warszawskiej diecezji?
– Bardzo ciężko, bo w Polsce nigdy nie pracowałem jako kapłan. Po 34 latach wróciłem do kraju i nie miałem żadnego doświadczenia miejscowego Kościoła oprócz tego, co pamiętałem z czasów mojej młodości. Przecież wyjechałem w wieku 32 lat – jako neoprezbiter w miesiąc po święceniach.
– Jak się zmieniliśmy?
– Zarówno Kościół, jak i społeczeństwo ewoluowało, zmieniło się. Wyjechałem za „środkowego Gierka”, a gdy wróciłem, miałem wrażenie, że społeczeństwo straciło orientację w sprawach społecznych i narodowych; w sprawach ważnych i prawdziwych. Wróciłem w czasie ogromnej agresji wobec Kościoła katolickiego w Polsce, sam jej doświadczyłem w sposób niesłychanie brutalny.
– Po powrocie do Polski było zaskoczenie tym, co stało się z Ojczyzną?
Reklama
– Wówczas Polska była dla mnie krajem egzotycznym. Normalnością była dla mnie Afryka, w której mnie już nic nie dziwiło. A tutaj byłem zdumiony mentalnością i postawą społeczeństwa. W Polsce wierni świeccy są bierni, statystyki pokazują, że najwyżej 8 proc. czynnie uczestniczy w życiu parafii, a większość traktuje Kościół, jak przez analogię – restaurację. Przychodzą do niego i czekają na kelnera, który ich obsłuży. A tymczasem każdy z ochrzczonych powołany jest do apostolstwa i misji, choćby wobec najbliższych. Tworzą się jednak bardzo obiecujące elity. Najbardziej mnie jednak zaskoczyła i rozczarowała postawa współczesnych Polaków, którzy kiedyś potrafili czytać między wierszami i dostrzegać prawdę niekoniunkturalną, a teraz jakby stracili tę umiejętność.
– Ale i tak u nas jest lepiej niż na Zachodzie. Jakie są przyczyny niezłej kondycji Kościoła w Polsce?
– Kościół mnie zdziwił, bo jest odmienny od tego, który znam na Zachodzie. W Polsce Kościół nigdy nie przeżył kryzysu posoborowego i w związku z tym nigdy nie było w nim kryzysu sacrum. Bez sacrum nie ma religii. Był wierny linii, którą wyznaczył kard. Hlond, kard. Wyszyński, kard. Sapieha, czy Jan Paweł II. Ale jednocześnie Kościół był przywiązany do starych metod działania z okresu komunizmu, kiedy bano się współpracy ze świeckimi, ponieważ wszędzie UB nasyłało swoich konfidentów. Podobnie było w „Solidarności”, która była naszpikowana agentami bezpieki jak smalec skwarkami.
– Ksiądz Arcybiskup jest patriotą. Słychać to często w homiliach. Czy to jest takie ważne?
– Oczywiście, że jestem patriotą. Zawsze czułem się Polakiem i jestem z tego dumny. Zauważmy, że dzisiaj ma miejsce bardzo silny nurt kosmopolityczny, któremu powinniśmy się przeciwstawić: nie każde społeczeństwo jest narodem, a nasze jest! Odczuwalna jest również próba zepchnięcia społeczeństwa w ruchy ponadnarodowe poprzez proces globalizacji. Trochę to przypomina okres, gdy czyniła to podobnie międzynarodówka komunistyczna.
Reklama
– Dokładnie 25 marca diecezja warszawsko-praska obchodzi 25-lecie. Czy srebrny jubileusz jest dobrą okazją do podsumowań?
– Każda okazja jest dobra, ale trzeba pamiętać, że w Polsce mamy diecezje, których historia sięga ponad 1000 lat, są one pierwszymi z okresu Chrztu Polski. Ale na świecie są też takie struktury Kościoła, które mają 2000 lat. Nasza diecezja ma zaledwie 25 lat i przejęła parafie po dawnej administracji kościelnej, w tym wielkiej archidiecezji warszawskiej.
– W tym 25-leciu jest wiele sukcesów?
– Diecezja warszawsko-praska musiała zorganizować całą administrację. Uporządkować strukturę dekanalną, kurialną z poszczególnymi wydziałami i obsadzeniem stanowisk przez odpowiednich ludzi. Trzeba było znaleźć pomieszczenia na administrację diecezjalną oraz Wyższe Seminarium Duchowne Diecezji Warszawsko-Praskiej, które zostało oddane do użytku w 2000 r. Przez 25 lat utworzono wiele nowych parafii. Obecnie mamy prawie 30 kościołów na różnym etapie budowy. Został zwołany I Synod Diecezjalny, który wypracował Statuty Diecezjalne. W ciągu ćwierćwiecza pasterzami diecezji było kolejno trzech ordynariuszy.
–A duchowo także się rozrasta?
Reklama
– Mamy coraz większa siatkę różnych inicjatyw ewangelizacyjnych w postaci ruchów, stowarzyszeń i grup. Można zaobserwować szczególnie prężny rozwój Żywego Różańca, do którego obecnie należy 1900 kół, w tym jest wiele róż modlących się za swoje dzieci i rodziny. Obiecujący jest program Duszpasterstwa Rodzin, który niejako wyprzedził wskazania „Amoris Laetitia” papieża Franciszka. Powstało wiele Parafialnych Rad Duszpasterskich, Parafialnych Kół Caritas i Szkolnych Zespołów Caritas. W diecezji zakorzeniły się nowe chryzmaty zakonne. Diecezja otworzyła misję w Afryce, w bardzo biednym kraju Sierra Leone.
– Ksiądz Arcybiskup od 9 lat stoi na czele diecezji warszawsko-praskiej. Jaki był to czas?
– Przede wszystkim kontynuacji tego, co zostało już zrobione. Wśród różnych realizacji, które podejmujemy, można wymienić odzyskanie i rehabilitację domu św. Siostry Faustyny w Ostrówku, w którym pracowała w roku poprzedzającym jej wstąpienie do zakonu jako służąca u rodziny Lipszyców. Powstał międzyuczelniany Akademik Praski o bardzo wysokim standardzie. Istotnym elementem jest również rozwój mediów diecezjalnych – kontynuuję wydawanie Tygodnika „Idziemy”, ale też trzeba pamiętać o szybkim rozwoju Radia Warszawa – całodobowego, na poziomie profesjonalnym (106,2 FM) i nowej telewizji internetowej www.salvetv.pl . To telewizja, która jest w czasie eksperymentów, prób i błędów, zanim nabędzie doświadczenia w tym coraz bardziej trudnym medialnym świecie. W ten sposób chcemy prowadzić działalność w zakresie nowej ewangelizacji. Jestem przecież odpowiedzialnym za dziedzictwo bł. Ignacego Kłopotowskiego, wielkiego promotora mediów drukowanych, bo innych za jego czasów nie było.
– W tym roku osiąga Ksiądz Arcybiskup wiek emerytalny. Jaki powinien być nowy ordynariusz warszawsko-praski?
Reklama
– Według zamysłu Bożego. Ważne, aby biskup był obecny w parafiach podczas wizytacji, udzielania sakramentów, zwłaszcza bierzmowania, czy z okazji odpustów i różnych rocznic. By znał swoje owce, by nie bał się nowych wyzwań. Myślę, że mój następca będzie miał ręce pełne roboty i dalej będzie rozwijał diecezję, która położona jest w centrum kraju i obejmuje połowę stolicy.
– Jak jest z powołaniami w diecezji warszawsko-praskiej? Mówi Ksiądz Arcybiskup, że budowanych jest dużo kościołów, ale czy jest kim je obsadzić?
– Jesteśmy na poziomie średniej krajowej. Mamy 53 kleryków w seminarium w dwóch miejscach: w Ulrach odbywa się pierwszy rok propedeutyczny oraz w seminarium warszawsko-praskim na Tarchominie, gdzie klerycy odbywają resztę lat formacji. Rocznie święcimy około ośmiu nowych kapłanów. Ta liczba neoprezbiterów ledwo wystarcza na zastąpienie kapłanów odchodzących na emeryturę, a przecież niektórzy odchodzą wcześniej. Tylko w tym roku trzech czynnych proboszczów odeszło do wieczności.
– Czyli powołania są, ale wiele wskazuje, że będą braki?
– Robimy wszystko, aby powołań było więcej, ale nie wszystko od nas zależy. Powołania kształtują się przede wszystkim w rodzinach i w społeczeństwie, a wszyscy wiemy, że z nimi nie jest najlepiej. Rodziny są małodzietne, a rodzice często nie rozumieją, czym jest powołanie do kapłaństwa i do życia konsekrowanego. Odradzają im tę formę życia i nie inicjują ich do żywej wiary.
– Ale diecezja warszawsko-praska dba o formację rodzin, czego przykładem są Parafialne Ośrodki Rodziny. Jak się rozwija ten pomysł przywieziony przez Księdza Arcybiskupa z Afryki?
Reklama
– To dobry projekt, ale wymaga umiejętności współpracy duchownych z osobami świeckimi, które prowadzą ośrodki przy parafiach. Ośrodki powinny powstawać w szybkim tempie, a mnożą się dosyć wolno. Wszystkie nowości, które wprowadza się, zawsze napotykają opór. Uformowani świeccy mają wystarczający charyzmat do towarzyszenia małżonkom oraz mogą ich wspierać wiedzą i doświadczeniem. Podobne parafialne Ośrodki Rodziny zakładałem przed laty w Afryce i tam bardzo dobrze się sprawdzają. Należy zwrócić uwagę, że w polskim Kościele słabo jest rozwinięty system indywidualnego duszpasterstwa i poradnictwa. Zwykle działamy z większymi lub mniejszymi grupami, a brakuje z różnych względów podejścia indywidualnego.
– Ksiądz Arcybiskup mówił wiele o tym, co przez 25 lat udało się zrealizować w diecezji warszawsko-praskiej. A co się nie udało? Co sprawia trudności?
– Trudności wszędzie są podobne. Najwięcej człowiek musi się zmagać z inercją i „oporem materii”. Wszystkie nowości bardzo trudno wdrożyć, bo ludzie lubią chodzić utartymi ścieżkami. Jednak najbardziej bolesne chwile są związane z odejściami kapłanów. To tragiczne momenty, których przyczyną jest ogromny deficyt wiary. Dlatego taki odchodzący najczęściej traktuje Kościół jako instytucję czysto zawodową, z której nie jest zadowolony. A przecież kapłaństwo jest relacją z Bogiem, i gdy człowiek przestaje się modlić, traci wiarę, to kapłaństwo staje się przekleństwem.
– Doświadczenie pokazuje, że szatan bierze się za kapłanów najbardziej zaangażowanych. Czy takie twierdzenie jest prawdziwe?
– Corruptio optimi pessima: „Najgorsza jest demoralizacja najlepszego”. Albo oni za bardzo w siebie wierzą i „gwiazdorzą”. Wierzą w siebie, zaniedbują osobistą relację z Panem Bogiem i gwiazdy spadają.
– Warszawa, jako miasto, podzielona jest na dwie diecezje. Jak ten podział się sprawdza?
Reklama
– Na pewno łatwiej jest administrować i zarządzać mniejszą diecezją. Jest wiele zalet tego podziału, ale są też wady. Warszawa to przecież jedno miasto, a każda z dwóch diecezji wytwarza z czasem własną fizjonomię pod względem duszpasterskim i coraz słabiej znają się kapłani posługujący w obydwu diecezjach.
– A co Ksiądz Arcybiskup życzy swojemu następcy w diecezji warszawsko-praskiej?
– Już mówiłem: życzę, aby był kontynuatorem i nie robił żadnych rewolucji, bo Kościół nie jest instytucją rewolucyjną, lecz ewolucyjną. Bardzo ważne jest, aby dostrzec całe dobro, które zostało zrealizowane i twórczo je rozwinąć. Właśnie na tym polega postęp w Kościele. Podobnie jest z dogmatami, których nie zmieniamy, ale je lepiej rozumiemy. Tak samo jak małe dziecko ma wszystkie cechy dorosłego, ale jest jeszcze niedojrzałe. Ono rośnie, coraz więcej widzi i coraz więcej rozumie. Tak to widział św. Wincenty z Lerynu.