AL. MARCIN KORNAGA: – Od 1992 r., czyli od powstania seminarium, do 1997 r. pracował Ksiądz w tej instytucji – najpierw jako prefekt, a potem jako wicerektor. Jakie uczucia towarzyszą Księdzu Profesorowi przy wspominaniu lat pracy w roli wychowawcy seminaryjnego?
Reklama
KS. SŁAWOMIR NOWOSAD: – Nieco żartobliwie mówiąc, mam uczucia mieszane. Ale może to wcale nie jest żart. Minęło już kilkanaście lat, odkąd opuściłem nasze seminarium, może nawet 20... Ta niejednoznaczność wspomnień co do lat pracy wychowawczej wynika z bardzo pozytywnej oceny naszej współpracy w gronie wychowawców właśnie ustanowionego wtedy seminarium. To był niewątpliwie przywilej, że z woli naszego ówczesnego Pasterza – bp. Jana Śrutwy – otrzymaliśmy szczególny kredyt zaufania, by nadać kształt swoistej przecież instytucji wychowawczej u początku jej istnienia. Nie jest żadnym odkryciem stwierdzenie, że od atmosfery i rzeczywistej jakości relacji między wychowawcami zależy jakość i owocność posługi wychowawczej wobec powierzonych sobie młodych ludzi. Nasz zespół wychowawczy był świetnie rozumiejącą się grupą ludzi, którzy (odważę się powiedzieć) ze szczerym oddaniem Bożej i kościelnej sprawie podjęli się zleconego im zadania. Po latach myślę więc, że – począwszy od rektora poprzez ojców duchownych, prefekta i skończywszy na dyrektorze ekonomicznym – robiliśmy, co było możliwe, by pomóc naszym ówczesnym klerykom dobrze rozpoznać i właściwie odpowiedzieć na powołanie do służby kapłańskiej w Kościele. Z drugiej strony jednak, powracając myślą do tamtego okresu i mając za sobą doświadczenia kolejnych lat pracy dydaktycznej i wychowawczej na KUL-u, wydaje mi się, że dzisiaj inaczej stawiałbym akcenty i wymagania, przynajmniej co do niektórych zagadnień. Nie sądzę, by to były radykalnie inne akcenty, ale w pewnym stopniu na pewno. Takie niejednoznaczne odczucie nie jest oczywiście niczym wyjątkowym, gdy szczerze i krytycznie patrzy się w ogóle na swoje życie; czy to w kapłaństwie, czy w innej służbie, jak rodzina, zaangażowanie zawodowe czy społeczne. Dziwne byłoby raczej to, gdybyśmy swoją przeszłość oceniali jako bezbłędną, wypełnioną decyzjami zawsze słusznymi i właściwymi.
Jeśli dobrze sięgam pamięcią do tamtych lat, jako szczególnie ważną w pracy wychowawczej zawsze widziałem potrzebę dojrzewania do osobistej odpowiedzialności za podejmowane decyzje; tym bardziej w seminarium, gdzie chodzi o decyzję całożyciowej i nieodwołalnej odpowiedzi na głos powołania. Chodzi tu o odpowiedzialność pojmowaną integralnie – wobec Pana Boga i przełożonych w Kościele. Ostatecznie funkcja przełożonych i wychowawców w seminarium, jako wspólnocie przecież już dorosłych ludzi, jest służebna. Rozeznanie i podjęcie decyzji (takiej czy innej) jest zadaniem zainteresowanego, czyli wychowanka – alumna. Rola rektora i jego współpracowników jest tu nieodzowna, ale w istocie drugoplanowa. Moralna pewność przekonania rektora co do dopuszczenia (bądź nie) danego kandydata, którą przedstawia biskupowi, w swojej istocie musi się zasadzać na rzeczywistej pewności samego powołanego. Tak, dojrzewanie do odpowiedzialnej, osobistej decyzji o przyjęciu święceń – to powinna być zasadnicza treść tego, co nazywamy formacją seminaryjną. Sądzę także, że temu dorastaniu w odpowiedzialności zawsze winna towarzyszyć autentyczność. Oznacza to, że żyję tak, a nie inaczej; robię coś albo czegoś nie robię nie ze względu na wychowawców, którzy mnie obserwują i oceniają (co jest w seminarium wyjątkową pokusą!), ale ze względu na to, że prawda zobowiązuje. I w życiu kapłańskim, i w ogóle w życiu trzeba się wystrzegać postępowania na pokaz, bo to zawsze fałsz. Koniecznym elementem dojrzałości jest więc autentyczność jako postępowanie w prawdzie przed Bogiem – bo On jeden widzi i zna serce.
– Jednym z ważnych wymiarów formacji kleryków jest przygotowanie intelektualne, a więc 6-letnie studia filozoficzno-teologiczne, zakończone obroną pracy magisterskiej. W jaki sposób wpływają one na właściwe ukształtowanie dojrzałych księży?
Reklama
– W swojej mądrości Kościół zawsze doceniał ten element formacji w seminarium duchownym, który nazywamy formacją intelektualną. Jak sądzę, szczególnie wyraźnie wybrzmiało to w pontyfikacie św. Jana Pawła II. Jeśli przygotowanie i dojrzewanie do święceń ma być owocne i trwałe, musi mieć integralny charakter. Dlatego obok dojrzałości w dobrze rozumianym człowieczeństwie (co obejmuje także wymiar duchowy osobistej pobożności, jak również towarzyszącą jej formację pastoralną) konieczny jest wymiar intelektualny, skoro w oczywisty sposób odpowiada rozumności osoby ludzkiej. Stąd formacja związana ze studiami filozoficzno-teologicznymi jest czymś koniecznym, jak zresztą rozumiemy konieczność edukacji szkolnej na różnych etapach w życiu każdego człowieka, nie tylko alumnów seminarium duchownego. W ich przypadku jawi się ona jako tym bardziej nieodzowna, skoro dotyczy sprawy Bożej szeroko pojętej – prawdy o Bogu, człowieku, świecie, wieczności itd. W końcu to właśnie jest przedmiotem kapłańskiej posługi słowa, wpisującej się w Chrystusowe wezwanie do głoszenia tego słowa wszelkiemu stworzeniu. Trudno bez należytego zrozumienia prawdy Bożej wyobrazić sobie autentyczne i owocne pełnienie kapłańskiego zadania.
Jednocześnie wydaje mi się, że błędem byłoby pojmowanie formacji intelektualnej na sposób funkcjonalny – kleryk ma się nauczyć, co i jak ma przepowiadać, gdy stanie na ambonie, w konfesjonale czy na katechezie. W końcu prawda Boża ma charakter osobowy – poprzez studia poznajemy nie jakieś prawdy, dogmaty, normy życia, ale poznajemy najpierw żywego i obecnego Boga. I kleryk w seminarium jako student, i ksiądz w swojej kapłańskiej codzienności muszą więc pamiętać, że nade wszystko służą Komuś, a nie czemuś czy jakiejś sprawie, idei, posłudze (choćby była bardzo święta). W formacji teologicznej musi więc chodzić nie tylko o zrozumienie i przyswojenie sobie określonego materiału (co jest konieczne), ale zwłaszcza o zbudowanie relacji wiary i miłości do Boga jako Ojca, objawionego i obecnego pośród nas w Jego Jedynym Synu, jedynym Odkupicielu człowieka – jak mawiał Jan Paweł II.
– Jak oceniłby Ksiądz Profesor rolę Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w procesie formacji alumnów naszego seminarium?
– Nieraz spotykałem się z pytaniem o KUL, zwłaszcza w czasach prorektorskich, gdy miałem okazję być w różnych środowiskach, nie tylko akademickich, w kraju i za granicą. Wyczuwałem, że to pytanie zwykle zawierało w sobie oczekiwanie na odsłonięcie czegoś więcej o naszym wieloletnim profesorze Karolu Wojtyle. Pamiętam np. spotkanie z karmelitankami z klasztoru La Encarnación w Avili, gdzie kilkadziesiąt lat spędziła św. Teresa Wielka, a przez kilka lat kapelanem był św. Jan od Krzyża. W tym klasztorze swoją pierwszą Mszę św. w Hiszpanii odprawił Papież Jan Paweł II w 1982 r., gdy przyjechał tam z okazji 400. rocznicy śmierci św. Teresy. Tamtejsze karmelitanki zachowują o Papieżu Polaku szczególną pamięć i pewnie stąd było ich oczekiwanie, by coś więcej powiedział im o nim „profesor z KUL-u”.
Wspominam to, bo Katolicki Uniwersytet Lubelski to nade wszystko ludzie, którzy tworzyli i tworzą jego akademicką wspólnotę. Obok Jana Pawła II to przecież także sługa Boży kard. Stefan Wyszyński czy – jak można sądzić – bliski już chwały ołtarzy rektor ks. Wincenty Granat. Przy całym bogactwie intelektualnym, obfitości zbiorów bibliotecznych, wielu znakomitych profesorach, na których wykłady mogą uczęszczać nasi klerycy, KUL jawi się jako uprzywilejowane miejsce na mapie nie tylko naszej Ojczyzny, ale zwłaszcza Kościoła. Jeżeli KUL jako uczelnia katolicka jest „z serca Kościoła” (tak to nazywa Konstytucja apostolska Jana Pawła II „Ex corde Ecclesiae” z 1990 r.), wszyscy jego studenci, także alumni seminarium, mają niezwyczajną szansę, by uczyć się Kościoła jako swojej ojczyzny poprzez studia na naszym uniwersytecie. To oznacza, że mogą dojrzewać w wierze i uczyć się świętości. Kapłaństwo bowiem o tyle stanie się rzeczywistym udziałem powołanych, o ile będzie dla nich drogą do świętości – czyli przeżywaną po Bożemu drogą do nieba.
Pomóż w rozwoju naszego portalu