Reklama

Krzyż w cieniu Porcjunkuli

Mam przed oczyma jej zdjęcie. Młoda, piękna i uśmiechnięta kobieta patrzy mi prosto w oczy. Kiedy byłem na Wyspie Tyberyjskiej, nawet nie zwróciłem uwagi, że niemal naprzeciwko kościoła Męczenników, gdzie spoczywają kości św. Bartłomieja Apostoła, jest usytuowany szpital, który kilkakrotnie w ciągu dnia mijałem. Szpital Fatebenefratelli, w którym rozegrała się niezwykła historia tej kobiety – Chiary Corbelli Petrillo

Niedziela Ogólnopolska 32/2017, str. 28-29

Lars Zahner/Fotolia.com

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Historia Chiary w przedziwny sposób splata się z małym kościółkiem – obecnie zakrytym zbudowaną wokół niego potężną bazyliką, stanowiącym najpiękniejszą spuściznę św. Franciszka z Asyżu – Porcjunkulą (łac. małą cząsteczką) Matki Bożej Anielskiej. Pierwszy biograf Biedaczyny z Asyżu zapisał, że Święty „wybrał ze świata dla siebie i swoich towarzyszy najmniejszą cząstkę, gdyż inaczej nie mógłby służyć Chrystusowi”. Kilkaset lat później, w czasach nam współczesnych, Porcjunkula połączyła życie dwojga młodych ludzi – Enrica Petrilla i Chiary Corbelli, którzy po odbytych tu rekolekcjach powołaniowych postanowili się pobrać.

Cząsteczka miłości

Poznali się w innym maryjnym miejscu – w Medjugorie i ich związek nie należał do najłatwiejszych. Kilkakrotnie się rozstawali, długo zastanawiali się nad wspólną przyszłością, aby ostatecznie zdecydować się na małżeństwo. „Wcale nie czuliśmy się odważni, bo tak naprawdę jedyne, co robiliśmy, to krok po kroku mówiliśmy tak” – podsumuje Chiara. Od tej pory do Porcjunkuli będą powracać w trudnych chwilach, będą tam polecać Maryi swoje kolejne dzieci i w tym malutkim kościółku będą się starali odnajdywać własną cząsteczkę Bożej miłości.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

40 i 38 minut

W kościele Matki Bożej Anielskiej św. Franciszek usłyszał Ewangelię o rozesłaniu uczniów przez Chrystusa – bez torby, bez sandałów na drogę, bez zapasów i pieniędzy, na którą miał wykrzyknąć z radością: „Oto jest to, czego chcę, oto jest to, czego poszukuję, to, co pragnę czynić z całego serca!”. Młodziutka Chiara miała w swoim życiu już niedługo doświadczyć Ewangelii Krzyża – wyzbycia się wszystkiego, co daje szczęście – która stała się jej własną drogą.

Wszystko zaczęło się wraz z pierwszą ciążą, w czasie której wykryto u dziecka małżonków Petrillo ciężką i rzadką (jedno na 2 tys. urodzeń) wadę genetyczną – anencefalię. Ich córka nie miała wykształconej ani czaszki, ani najistotniejszych części mózgu, wskutek czego lekarze przewidywali jej śmierć natychmiast po porodzie. Mimo rad lekarzy i niektórych znajomych zaledwie 25-letnia matka zdecydowała się nie poddawać aborcji – decyzja była dla niej oczywista. To jej dziecko i ma prawo do miłości rodziców, jak skwitował Enrico: „Ona jest naszą córką, a my przyjmiemy ją taką, jaka ona jest”. Swoją nienarodzoną córkę polecali w Porcjunkuli, mając na uwadze słowa o św. Franciszku, który, jak odnotował jego biograf – Tomasz z Celano: „wierzył, że na każdym miejscu łaska jest udzielana wybranym Boga, doświadczył przecież tego, że miejsce kościoła Najświętszej Maryi w Porcjunkuli jest jeszcze obficiej napełnione łaską i często nawiedzane przez duchy niebieskie”. Po ciąży, w czasie której nie brakowało komplikacji, na świat przyszła mała Maria Grazia (czyli łaska) Letizia (tj. radość). Otoczona miłością rodziców, przytulana przez rodzinę i znajomych, zmarła po 40 minutach.

Reklama

Następna ciąża stanowiła kolejną Bożą obietnicę. Początkowo wszystko zmierzało ku dobremu. Pierwsze badania nie wskazywały na wady i wydawało się, że dziecko rozwija się prawidłowo. Niespodziewanie w krzyż rodziny Petrillo wbito kolejny gwóźdź – ich nienarodzony syn miał niewykształcone nóżki – jednej nie miał w ogóle, do tego doszło wiele wad rozwojowych, nieznanych w takim nagromadzeniu lekarzom. Kolejnym razem z ust Enrica i Chiary padło zdecydowane „tak” dla życia ich dziecka, które odeszło w ramionach rodziców 38 minut po porodzie. Po raz drugi Enrico Petrillo zanosił ciało swojego dziecka – tym razem syna, Davide Giovanniego – do kostnicy szpitala Fatebenefratelli.

Byli szczęśliwi, że okazali dzieciom tyle miłości, ile tylko mogli. Obydwa pogrzeby stały się manifestacją szczęścia rodziców, którzy dla swoich pociech zrobili wszystko, co mogli – przyjęli je z miłością.

Reklama

Trzy gwoździe

Na świat miało przyjść kolejne dziecko. Chiara zdecydowała, że na cześć tak ważnego dla nich św. Franciszka syn otrzyma imię Francesco. Tym razem dziecko rozwijało się prawidłowo i nic nie wskazywało na jakiekolwiek problemy. Trzeci gwóźdź miał się bowiem wbić w życie samej Chiary. Niewielkie zgrubienie na języku okazało się złośliwym rakiem nabłonkowym, co dla rodziny i przyjaciół 28-letniej wówczas matki było prawdziwym szokiem. Ze względu na ciążę, w której była Chiara, lekarze doradzali wcześniejsze rozwiązanie, by móc rozpocząć chemioterapię, ale nie dawali jednocześnie gwarancji na przeżycie jeszcze nierozwiniętego w pełni dziecka. Ufająca Bogu matka zdecydowała się czekać aż do naturalnego porodu, kiedy Francesco będzie mógł poradzić sobie o własnych siłach. Enrico przez cały czas wspierał żonę: „Nie jesteśmy zagniewani na Boga, bo wiemy, że to On stoi za wszystkim. A zrozumieć, że za wszystkim stoi Bóg, jest czymś najwspanialszym na świecie” – mówił.

30 maja 2011 r. urodził się zdrowy syn – Francesco, a Chiarę niedługo potem – 1 sierpnia (w wigilię święta Matki Bożej Anielskiej z Porcjunkuli) poddano serii naświetlań. Jednak szczęście nie miało być udziałem tej rodziny. Najpierw Chiara wskutek operacji węzłów chłonnych straciła głos. Aż do śmierci towarzyszyły jej potworne bóle krzyża i zoperowanego języka. Bardzo wychudła. Zdążyła jeszcze w dzień Zwiastowania pielgrzymować do Porcjunkuli, gdzie oddała syna opiece Matki Bożej. Nowotwór dał przerzuty do oka, wątroby i piersi. Z czasem uszkodził płuca. Krwawy kaszel stał się dla młodej matki codziennością. Słabła z dnia na dzień, a lekarze nie dawali jej żadnych szans na wyleczenie.

Jak Chrystus został przybity do krzyża trzema gwoździami, które zabiły życie człowieka, sprawiały ciału ból, tak Chiara doświadczyła trzech bardzo bolesnych momentów w swym życiu – śmierci dwojga dzieci i własnej choroby. Ale nie wolno zapominać, że jak z gwoździ Chrystusa rodzi się Odkupienie, a rany stają się bramą do zmartwychwstania, tak cierpienie młodej żony i matki prowadziło i wciąż prowadzi do niezwykłych owoców.

Reklama

W blasku Przemienienia

Kiedy św. Franciszek skończył ziemską pielgrzymkę w swoim ukochanym kościółku Porcjunkuli, jego pierwszy biograf – Tomasz z Celano zapisał: „Widzieli też, jak jego ciało, które było przedtem czarne, [teraz] świeciło jasnym blaskiem, obiecując swym pięknem nagrodę błogosławionego zmartwychwstania. Spostrzegli wreszcie jego oblicze jak oblicze Anioła, jak gdyby żył, a nie był umarły”.

A Chiara? Odeszła spokojnie. Jej duchowy kierownik zdążył jeszcze odprawić dla niej Mszę św. w pokoju, który stał się jej ostatnim miejscem na ziemi. Odmawiano przy niej psalmy, które pielgrzymi recytowali w drodze do Jerozolimy, otaczali ją członkowie rodziny i przyjaciele. W wieku 28 lat, 13 czerwca 2012 r., punktualnie o godz. 12.00, spokojnie powędrowała do swoich dzieci, które, jak ufała, już na nią czekały w niebie. „Jej umęczone ciało jaśniało blaskiem, a na twarzy pojawił się uśmiech” – zeznawali przyjaciele. Trumnę z ciałem Chiary, ubranej w suknię ślubną, umieszczono w przybranym salonie. W jej ręce włożono różaniec i mały bukiecik lawendy. Wszyscy, którzy przyszli ją pożegnać, czuli się jak na górze Tabor, gdzie oświeceni niebiańskim światłem stali się świadkami Przemienienia.

Tomasz z Celano, pisząc o Porcjunkuli, zanotował, że „żyjący tam bracia zajęci byli wysławianiem Boga i rozsiewając przedziwną woń, wiedli anielskie życie”. Nie sposób nie odnieść tych słów do notatki Chiary, która w swojej Porcjunkuli cierpienia wyznała: „Boga znaleźć można w ciele podziurawionym gwoździami i w ukrzyżowanym człowieku. Bóg jest doświadczeniem spotkania z człowiekiem żywym i zmartwychwstałym”. W czerwcu bieżącego roku, 5 lat po śmierci Chiary, rozpoczęto jej proces beatyfikacyjny...

Więcej informacji na temat Chiary Corbelli Petrillo na: www.chiaracorbellapetrillo.it oraz w książce „Przyszliśmy na świat, by nigdy już nie umrzeć”. PROMIC, Warszawa 2016.

2017-08-02 09:45

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Franciszek: liczy się tylko miłość

2024-05-15 10:30

[ TEMATY ]

Franciszek

PAP/EPA/Riccardo Antimiani

„Chrześcijańska miłość obejmuje to, co nie jest urocze, oferuje przebaczenie, błogosławi tych, którzy przeklinają. Jest to miłość tak śmiała, że zdaje się prawie niemożliwa, a jednak jest jedyną rzeczą, która po nas pozostanie. Jest to «ciasna brama», przez którą musimy przejść, aby wejść do Królestwa Bożego” - mówił papież podczas dzisiejszej audiencji ogólnej. Swoją katechezę Ojciec Święty poświęcił teologalnej cnocie miłości.

Drodzy bracia i siostry, dzień dobry!

CZYTAJ DALEJ

Małżeństwo z Andrychowa idzie do grobu św. Jakuba. Zaniosą tam też Twoją intencję

2024-05-15 12:09

[ TEMATY ]

Santiago de Compostela

Camino

świadectwa

Archiwum rodzinne

Mają już za sobą dwa tygodnie pieszej wędrówki. Zostało im jeszcze 100 dni, by planowo dotrzeć do sanktuarium w Santiago de Compostela. Dorota i Rafał Janoszowie zamierzają pokonać 2890 km. Wyruszyli z Andrychowa Drogą św. Jakuba, by podziękować za 35 lat małżeństwa. Dziękują także za trójkę swych dzieci, za pozostałych członków rodziny, za przyjaciół i za to, co ich w życiu spotkało. Andrychowskie małżeństwo znane jest z wieloletniego zaangażowania w Ekstremalną Drogę Krzyżową.

Małżonkowie przyznają, że po raz pierwszy znaleźli się na tym jednym z najbardziej znanych szlaków pielgrzymkowych 10 lat temu. „Było to dla nas bardzo głębokie doświadczenie duchowe, powiązane wtedy z wdzięcznością za 25 lat wspólnego życia małżeńskiego. Okazało się, że Camino wpisało się głęboko w nasze serca, a my wpisaliśmy je w serca naszych dzieci i ich przyjaciół. Za nami 6 takich wędrówek trasą północną i portugalską” - opowiadają na swym facebookowym profilu, który nazwali „Camino Wdzięczności”.

CZYTAJ DALEJ

Bp Przybylski: Kościół, choć nie jest z tego świata, pełni swoją misję tu i teraz

2024-05-15 20:26

[ TEMATY ]

KUL

bp Andrzej Przybylski

Karol Porwich/Niedziela

Bp Andrzej Przybylski

Bp Andrzej Przybylski

Kościół, choć nie jest z tego świata, pełni swoją misję tu i teraz na tym świecie - mówił biskup pomocniczy archidiecezji częstochowskiej Andrzej Przybylski podczas Mszy św. w kościele akademickim na zakończenie drugiego dnia 56. Tygodnia Eklezjologicznego na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Tematem tegorocznej edycji tego wydarzenia jest „Kościół i Państwo - razem czy osobno?”, a jego organizatorem jest Wydział Teologii KUL.

W homilii hierarcha, nawiązując do tekstu dzisiejszej Ewangelii, podkreślił, że Chrystus trwa w nieustannej opiece i modlitwie za wszystkich ludzi.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję