Clive Staples Lewis, jeden z najwybitniejszych pisarzy chrześcijańskich XX wieku, wielokrotnie w swych książkach mówił o Bogu miłosiernym, dobrym i współczującym. Jego religijne refleksje nie były jednak w stanie przynieść mu ukojenia, gdy zmarła na nowotwór jego ukochana żona Joy. W „A Grief Observed” napisał: „Przedawkowanie tabletek nasennych załatwiłoby sprawę. Obawiam się, że w rzeczywistości jesteśmy szczurami w pułapce. Lub – gorzej jeszcze – szczurami w laboratorium. Wcześniej czy później muszę stanąć twarzą w twarz z tym pytaniem. Jaki mamy powód, prócz naszych własnych rozpaczliwych pragnień, by wierzyć, że Bóg jest – pod każdym względem, jaki moglibyśmy wymyślić – dobry? Czyż wszelkie dowody prima facie nie sugerują czegoś zupełnie przeciwnego?” (New York 1961, 26).
Lewis był człowiekiem głęboko wierzącym. Do świadomej wiary przylgnął m.in. dzięki długim rozmowom z Tolkienem i przez lekturę dzieł Chestertona. Jednak nigdy nie poradził sobie do końca ze śmiercią ukochanej żony. Czasem czuł się, jakby Bóg go opuścił.
Pewnego razu Jezus przemierzył Jezioro Galilejskie. Gdy wysiadł z łodzi, „ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce nie mające pasterza” (Mk 6, 34). A potem rozmnożył dla nich chleb. Poczucie osamotnienia ustąpiło, gdy tłum odkrył Jezusową dobroć. Podobnie było w życiu Lewisa. Choć na wiele swoich pytań nie znalazł satysfakcjonującej odpowiedzi.
Pomóż w rozwoju naszego portalu