Obaj już dawno przekroczyli wiek emerytalny – jakieś 10 lat temu – są mniej więcej rówieśnikami, ale nie zasypiają gruszek w popiele. Paul Simon i Paul McCartney wciąż muzykują, grają, śpiewają i wydają płyty, a przecież mogliby tego już od dawna nie robić. Są ludźmi bogatymi, nazbierali aktywów przez lata bycia na popowym topie. Pewnie o dawnym liderze Beatlesów słyszało więcej ludzi – nawet w rodzinnych Stanach Zjednoczonych Simona – niż o połowie duetu Simon & Garfunkel, ale na tym poziomie różnice nie są wielkie, a na pewno nie dzieli ich przepaść. Tym bardziej zrozumiałe, że wydane ostatnio, niemal jednocześnie, przez obu Paulów płyty spotkały się z podobnym zaciekawieniem. Choć obie – zróbmy szybko to zastrzeżenie – nie trafią nawet na listy ich własnych przebojów, ujdą w tłoku.
Płyta Paula Simona „In the Blue Light” zawiera stare piosenki gwiazdora nagrane na nowo. Przedstawił on nowe wersje utworów, które jego zdaniem, nie zostały kiedyś należycie ukazane i docenione. Zaskoczeniem jest udział w nagraniu wybitnych muzyków jazzu, którzy pojawiają się w różnych utworach, m.in. trębacz Wynton Marsalis, kontrabasista John Patitucci, saksofonista Joe Lovano i gitarzysta Bill Frisell. Ich obecność przesądza o charakterze tej płyty. Paul McCartney wydał „Egypt Station” z zaskoczenia, niewielką akcją promocyjną. Mógł sobie na to pozwolić, bo jego płyty się zauważa. Nawet gdyby – tak jak ta – były nijakie, średnio na jeża. Tę płytę wyróżnia nieco różnorodność. Mamy tu niezły pop i rock, funky i blues.
Pomóż w rozwoju naszego portalu