Monika M. Zając: Środowiska, które wciąż posługują się komunistyczną retoryką równości, próbują nas przekonać, że aborcja to dowód na modernizację i postęp, których elementem są tzw. prawa kobiet. Patrząc jednak na zjawisko dzieciobójstwa bardziej „na chłodno”, przekonujemy się, że jest ono raczej wyrazem bezradności medycyny, anachronizmem zakorzenionym w mentalności eugenicznej i niemocy technologicznej.
Prof. Andrzej Kochański: Zdecydowanie aborcja jest potwierdzeniem bezradności medycyny. Można by jeszcze zrozumieć lekarzy z początku XX wieku, z czasów, gdy nie było ultrasonografii, gdy nie było wizualizacji płodu, metod obrazowych, gdy nieznane były możliwości chirurgii in utero, nie było badań genetycznych. Nie istniał w ogóle taki dział jak medycyna prenatalna. Więc co ci medycy mogli zaproponować?
Reklama
I dziś jest podobnie. Aborcja, na tle chociażby skomplikowanych terapii genowych, wydaje się niebywale prymitywnym „zabiegiem”.
Powiedziałbym także: anachronicznym i niewymagającym nakładu wielkich środków. A więc każdy, nawet zwolennik aborcji, jeśli porówna z aborcją terapie genowe prowadzone u płodu, u dzieci z zanikiem rdzeniowym mięśni, to będzie musiał przyznać, że jest to ogromny uskok. Niewątpliwie szpital, który proponuje aborcję, nic nie mówi o swojej nowoczesności. Szpital zaś, który proponuje chociażby wspomnianą terapię genową, to placówka, która ma m.in. znakomite laboratoria. Ludzie, którzy wykonują rzeczy bardzo proste typu terminacja ciąży, nie gwarantują, że potrafią wykonywać rzeczy trudniejsze.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Można powiedzieć, że aborcja to prosty sposób na podcięcie skrzydeł personelowi medycznemu.
Prosty przykład: jeśli kardiochirurg zoperuje dziecko z wadą serca genetycznie uwarunkowaną, bardzo szybko poradzi sobie z prostą wadą serca.
Powiedzmy jasno: aborcja to hamulec nowoczesnej medycyny.
Można powiedzieć, że choroby genetycznie uwarunkowane są lokomotywą medycyny. Jeśli medycyna potrafi rozwiązać te bardzo trudne problemy, to pojawiają się rozwiązania gotowe dla spraw łatwiejszych. Czyli jeżeli nauczymy się dobrze stosować np. terapie genowe w rzadkich chorobach neurodegeneracyjnych, to będziemy mogli podejść z tym do choroby Parkinsona czy choroby Alzheimera. A tam, gdzie pojawia się aborcja, blokuje się taki postęp.
Regres zamiast postępu? To brzmi dość niewiarygodnie w XXI wieku...
Ale na tym właśnie zależy również różnym organizacjom, które dzięki temu nie muszą finansować ani drogich badań nad terapiami eksperymentalnymi, ani badań podstawowych. Jeśli na samym początku przyjmiemy taką zasadę, że wyeliminujemy wszystkie nieprawidłowości genetyczne, to wtedy mnóstwo badań z zakresu biomedycyny, biotechnologii traci rację bytu.
Reklama
Zwykło się mówić, że są geny „dobre” i „złe”. Czy to słuszne rozróżnienie?
Genetyk populacyjny nigdy nie będzie dokonywał takiego podziału. Dla niego geny, które występują, są potrzebne. Nie spojrzy na chromosom 21. pary jako przyczynę zespołu Downa, tylko powie, że w puli genów znajduje się taka grupa dzieci, która ma dodatkowy chromosom 21. pary, i zacznie się zastanawiać, do czego to jest tym genom potrzebne. I z punktu widzenia genetyki populacyjnej masowe usuwanie różnych genów, które my dzisiaj uważamy za niepotrzebne, jest bardzo problematyczne. To my przypisujemy genom pewne funkcje. Nasuwa się analogia: otóż wielu Indian zginęło na skutek zwykłych infekcji przyniesionych do Ameryki Południowej ze Starego Świata, ponieważ mieli zawężony repertuar genów.
Nie wiemy dziś zatem, do czego może nas doprowadzić masowe eliminowanie rzadkich genów.
Bardzo standaryzujemy populację ludzką, mówiąc, że ma mieć pewne geny, a innych nie. A te „niepotrzebne” geny mogą się przydać. Kiedy? Jak zmienią się warunki środowiska. Geny, których nie potrzebował neandertalczyk, są potrzebne człowiekowi współczesnemu. Gdy wzrośnie temperatura, okaże się, że dobrze jest mieć zapasowe geny. Bioróżnorodność daje gwarancję, że jak przyjdzie susza, zwiększy się temperatura, zmienią się warunki środowiska, to do głosu dojdą geny, które są uważane za niepotrzebne. Zawężanie repertuaru genów człowieka, owszem, będzie działać, ale tylko w niezmiennym środowisku.
Tylko co się stanie, gdy w tym środowisku pojawią się poważne zmiany? Gdy np. zaistnieją jakaś nowa pandemia albo wieszczone ocieplenie klimatu?
Znamy gen, który w pewnej konfiguracji sprzyja anemii, ale jednocześnie chroni przed malarią. Inne geny mają również wiele nierozpoznanych funkcji. Dlatego bezpieczniej jest za bardzo nie ingerować w pulę genów, nie „wycinać” tych, które się nam tak bardzo nie podobają. Bo w skali kilku lat to może niewiele zmieni, ale już w skali kilku pokoleń – może zmienić.
Reklama
Dziś chyba już nie da się pominąć faktu sprzężenia aborcji także z procedurą in vitro. Można zaryzykować śmiałe stwierdzenie, że jest to jakiś etap odhumanizowanego procesu produkcji ludzi – domknięcie systemu, przejście od prokreacji do produkcji, kontroli jakości i eliminacji ludzi?
Mówiąc brutalnie: tam, gdzie jest proces kontroli jakości i gdzie wypuszczamy na rynek tylko prawidłowe egzemplarze, musi być też dział utylizacji. No, bo co zrobić z tymi „egzemplarzami”, które są wadliwe? Trzeba je zniszczyć. Najlepiej, żeby nikt nie widział tego, co się może z nimi dziać. Wykonywanie in vitro w sytuacji, gdy nie ma możliwości wykonywania aborcji, zawsze skończy się klęską. A jeżeli bardzo szybko uda nam się zauważyć pewne nieprawidłowości i na nie zareagować, zlikwidować je, to poprawimy statystykę.
I damy wentyl bezpieczeństwa rodzicom...
Mówimy, że owszem, procedura in vitro może się nam nie powieść, w 10% czy 15% mogą wystąpić wady wrodzone, a da się je wykryć bardzo wcześnie i bardzo wcześnie zlikwidować. A dla ludzi, którzy logicznie myślą, jeśli proponuję im proces, który ma 15% wadliwości i jednocześnie ich nie zabezpiecza, to przecież zupełnie inna sytuacja. Tak więc w sensie domknięcia systemu aborcja zabezpiecza in vitro. Bo wtedy, przy możliwościach, jakie dają techniki obrazowania, można pozbyć się przynajmniej problemu wad wrodzonych.
Ale trzeba mieć do dyspozycji aborcję...
Niestety, tak. W przeciwnym razie bardzo wielu ludzi do programu in vitro nigdy by nie przystąpiło. Lobby in vitro będzie szło także za aborcją. Przekonanie społeczeństwa, że aborcja nie jest niczym złym, to jest również przekonanie społeczeństwa do in vitro. Zapłodnienie pozaustrojowe niesie takie zagrożenie ze strony wad genetycznych, że bez aborcji trudnienie się takim biznesem jest niebezpieczne i nieopłacalne. Rodzi się „medycyna”, która zaczyna się opierać na innym kodeksie. Na prawach rynku, usług, emocji formułuje jakieś swoje prawa reprodukcyjne. Jest znacznie bardziej dochodowa niż medycyna hipokratejska, która przy tym wygląda dość skromnie.
Reklama
Aborcja stanowi wprost sprzeniewierzenie wobec medycyny hipokratejskiej.
To zwięzły zbiór zasad, w którym jest miejsce także na tę normę: „nigdy nie podam niewieście środka poronnego”. Inne kwestie nie są podnoszone tak szczegółowo. Aborcja jest zaprzeczeniem podstawowej zasady: po pierwsze nie szkodzić. Łamie się tę zasadę w sposób bezpośredni, jeśli chodzi o dziecko. A nierzadko szkodzi się także kobiecie matce, i to nawet bez wdawania się w dyskusję na temat syndromu postaborcyjnego. W medycynie hipokratejskiej lekarz cały czas ma się uczyć, doskonalić, szanować swoich nauczycieli. Tu widzimy, że lekarz wcale nie będzie się doskonalił, tylko dochodził do pewnego etapu i dalej jest mu to już niepotrzebne. Medycyna oparta na aborcji staje się jedynie rzemiosłem, przestaje być sztuką ze wszystkimi jej zdobyczami.
Może to dla wielu być zadziwiające, ale czy aborcja nie wyznacza początku szlaku prowadzącego do eutanazji?
Swego czasu powstał artykuł na temat aborcji postnatalnej. Nie dotyczyło to zatem wprost eutanazji, ale aborcji postnatalnej. Wywód jest bardzo logiczny. Wskazuje się, że pewne wady wrodzone nie pojawiają się w życiu płodowym, ale dopiero po urodzeniu. A są równie kłopotliwe dla rodziców. W związku z tym – dlaczego ci, u których dzieci wady pojawiają się później, mają być „poszkodowani” w stosunku do tych, u których dzieci podobne wady wystąpią wcześniej, skoro nieostrym kryterium jest uzyskanie świadomości? Przecież noworodek też tej świadomości nie ma. Zrodził się więc pomysł: wydłużmy ten okres po narodzeniu. Tak naprawdę okres przed narodzinami, w ujęciu embriologii, medycyny rozwoju, neonatologii, perinatologii, niczym szczególnym nie różni się od okresu po narodzinach. Z punktu widzenia fizjologii po narodzeniu nie ma zmian skokowych. My widzimy je już dużo wcześniej. Proces rozwoju trwa od chwili zapłodnienia.
Reklama
A więc jeśli niektórzy uważają, że do momentu ukazania się dziecka na świecie można się go pozbyć, a później już nie, to pojawia się pytanie: w zasadzie dlaczego? Jeśli i tamto sprawia kłopoty, i to sprawia kłopoty...
Jeśli kryterium jest ekonomiczne, to pojawia się zarzut, że niesprawiedliwie traktujemy rodziców. Przejdźmy zatem do aborcji postnatalnej. A na jakimś etapie zaczniemy mówić o eutanazji dzieci chorych. Jeśli zaś dopuszczamy eutanazję dzieci chorych, aborcję postnatalną, to idziemy z tym procesem zabijania dalej. Tylko pewien etap, gdy jednostka jest produktywna dla społeczeństwa, usprawiedliwia jej istnienie. Z kolei jeśli w bilansie ekonomicznym zaczyna przynosić za duże straty, niezależnie od tego, czy jest to płód, czy noworodek, jeśli za dużo kosztuje, to dla dobra społeczeństwa należy ją wyeliminować.
Czyli prawo do życia łączy się w tej ideologii z pewnym obowiązkiem, z obowiązkiem bycia zdrowym i użytecznym...
Według tego sposobu rozumowania, nikt nie ma prawa obciążać kosztami swojego istnienia innych, którzy mają prawo do wolności, mają prawa reprodukcyjne. W związku z tym prawo do życia z czasem może dotyczyć coraz węższej grupy ludzi.
Jeśli pójdziemy tą drogą, to co nam zostanie z medycyny?
Chyba jedynie medycyna dla bogaczy, którzy będą realizowali swoje potrzeby nieśmiertelności czy wiecznej młodości. W końcu życie na naszej planecie stanie się przywilejem. Będzie trzeba sobie zasłużyć na prawo do życia i potwierdzać, że ciągle jest się dla tego społeczeństwa użytecznym.
Dla słabszych, starszych nie będzie w takim świecie miejsca...
Nie warto będzie ludziom starszym proponować niektórych badań albo niektórych leków, bo okażą się za drogie. To nie musi być rozwiązanie typu eutanazja, ale to może być np. zgoda na życie bardzo niskiej jakości. Tak jak zbieramy punkty, aby utrzymać się w zawodzie, tak będziemy zbierać punkty potwierdzające, że jesteśmy potrzebni, przydatni, że coś jeszcze potrafimy zrobić. Będzie to związane z kultem wiecznej młodości. Cwani optymiści myślą, że to się zaczyna na zarodku i kończy na noworodku, ale nic z tych rzeczy. Ten system pójdzie dalej i będzie towarzyszył człowiekowi do końca jego dni, kontrolując jakość życia.
Na s. 34 piszemy na temat projektu ustawy zmieniającej Kodeks karny, by zabijanie nienarodzonych dzieci nie było w Polsce karane.
Prof. dr. hab. n. med. Andrzej Kochańskiczłonek Zespołu ds. Bioetycznych Konferencji Episkopatu Polski, konsultant krajowy w dziedzinie genetyki klinicznej w latach 2019-21