Tomasz Strużanowski: Kiedy przybyliście na Szmaragdową Wyspę?
Tomasz Kaplan: Przyjechaliśmy do Irlandii 6 maja 2004 r., tuż po ukończeniu studiów. Pięć dni wcześniej Polska stała się członkiem Unii Europejskiej i całe nasze pokolenie, korzystając z otwarcia granic, ruszało właśnie na podbój Wysp Brytyjskich w poszukiwaniu lepszego życia. Trafiliśmy do niewielkiego miasteczka na południu kraju, podjęliśmy pracę w fabryce produkującej rozruszniki serca, podszlifowaliśmy język i po roku przeprowadziliśmy się do Dublina. Tu podjąłem dalsze studia, po jakimś czasie udało mi się wrócić do zawodu wykonywanego w Polsce (jestem księgowym), aż wreszcie wraz z żoną założyliśmy własne biuro rachunkowe i zrezygnowaliśmy z pracy na etacie. Urodziły nam się dzieci (troje)...
Reklama
Kiedy wyjeżdżaliście z Polski, byliście ludźmi wierzącymi?
W Polsce byliśmy takimi zwykłymi, „szeregowymi” katolikami, chodzącymi regularnie na niedzielną Eucharystię, więc zaraz po przyjeździe do Irlandii szukaliśmy dla siebie kościoła. I podobnie jak tysiące innych przybyszów z Polski znaleźliśmy to miejsce w parafii w Dublinie, gdzie była sprawowana Msza św. w języku polskim. Pamiętam, że świątynia była co niedzielę tak nabita, że nie dało się palca wcisnąć. Dla wielu nie starczało miejsca i stali na zewnątrz. Ludzie byli spragnieni zarówno przeżyć duchowych, jak i zwykłego kontaktu z rodakami. Przy okazji była to prawdziwa giełda informacji o tym, gdzie można znaleźć pracę, zakwaterowanie... W 2016 r. nasz duchowy rozwój nabrał tempa, gdy znajomi zaproponowali nam formację w Domowym Kościele. Trwamy w niej do dzisiaj.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Jak z Twojej perspektywy, na podstawie pobytu w Irlandii, przedstawia się kondycja Kościoła w tym kraju?
Tutejszy Kościół przeżywa głęboki kryzys. Historyczne uwarunkowania (wielowiekowa okupacja Irlandii przez Anglików) spowodowały niezwykle mocne sprzężenie poczucia tożsamości narodowej z przynależnością wyznaniową. Powstała silna zbitka: „Irlandczyk równa się katolik”, która poszła zdecydowanie za daleko, ze szkodą dla wiary.
Po uzyskaniu przez Irlandię niepodległości (1921 r.) przez wiele dekad Kościół irlandzki miał w swoich rękach ogromny, wręcz decydujący wpływ na władzę, na kształt stanowionego prawa, na edukację, na sposób myślenia Irlandczyków, słowem – sprawował „rząd dusz”. Niestety, sprzyjało to wielu nadużyciom. Księża, jako niekwestionowani liderzy swoich społeczności, decydowali o wszystkim. Przykładowo: konsekwencją prawnego zakazu rozwodów było to, że w szkołach pod naciskiem księży zwalniano z pracy matki nieślubnych dzieci lub kobiety, które odeszły od swoich mężów, ponieważ ich sytuacja życiowa była zgorszeniem dla społeczności.
Reklama
W latach 80. i 90. ub. wieku zaczęły wychodzić na jaw bulwersujące przypadki z przeszłości. Opinia publiczna dowiadywała się o udokumentowanych przypadkach odbierania dzieci samotnym matkom (np. w szpitalach) i przekazywania ich do adopcji, niekiedy zagranicznej. Robiły to siostry zakonne! Światło dzienne ujrzała prawda o konkubinatach i nieślubnych dzieciach kapłanów, w tym postaci, których opinia do tej pory uchodziła za nieposzlakowaną. Gwoździem do trumny okazały się przypadki udowodnionych nadużyć seksualnych ze strony osób duchownych.
Najgorsze w tym wszystkim było jednak nagminne zamiatanie tych spraw pod dywan. Skandale wywołane przez osoby duchowne były ukrywane, przemilczane. Często jedyną karą dla sprawcy było przeniesienie do innej parafii czy diecezji, ofiary tych czynów były natomiast pozostawiane samym sobie.
Po 2000 r. zaczęły się ukazywać raporty obrazujące dużą skalę tych nadużyć, które – jak łatwo się domyślić – przyczyniły się do masowego odwracania się Irlandczyków, zwłaszcza młodszych, od Kościoła.
Czy w Waszym odbiorze te wstrząsające raporty były wiarygodne?
Tak. Zostały przygotowane przez komisje kościelne i państwowe, opierały się na zeznaniach licznych świadków.
Czy te raporty były jedyną przyczyną ochłodzenia się irlandzkiej religijności?
Nie. Ujawnienie kościelnych skandali zbiegło się w czasie z ogromnym wzrostem zamożności irlandzkiego społeczeństwa; aspiracje ludzi skierowały się w stronę dobrobytu materialnego, otwarcie na świat poskutkowało wdarciem się zachodnich wzorców życia i postępowania, dalekich od chrześcijaństwa. Masowa migracja do stolicy kraju, Dublina (dziś co czwarty Irlandczyk mieszka w tamtejszym obszarze metropolitalnym), oznaczała oderwanie od korzeni, od tradycji.
Reklama
Jaką rolę w procesach sekularyzacyjnych odegrały media?
Obrazowo można powiedzieć, że media „poczuły krew”, zwietrzyły swoją szansę i ochoczo rzuciły się na Kościół, ujawniły kolejne afery. Niestety, trzeba dodać, że zazwyczaj nie musiały kłamać – wystarczało ze szczegółami opisać prawdę...
Jaka była skala zmian?
Kościoły błyskawicznie – w ciągu kilku lat – opustoszały. Spadła liczba księży, do seminariów przestali napływać nowi kandydaci. Z kraju, który dzielił się kapłanami z całym światem, Irlandia stała się krajem misyjnym, postkatolickim. Od samego początku naszego pobytu w tym kraju uderzało nas jedno: oprócz Polaków prawie nikt się tu nie spowiadał! Zresztą spowiedź naszego dziecka przed przyjęciem Pierwszej Komunii św. też była przedziwna: z przodu, na widoku podest, aby nie było podejrzeń o nic niecnego, a sama spowiedź nie trwała nawet minuty...
Reklama
Jak w tej sytuacji odnajdują się tamtejsi księża?
Starsi księża pracują resztkami sił. Bywa, że w pojedynkę mają pod opieką po kilka parafii. Znajomy irlandzki kapłan opowiadał nam, że w niektórych tygodniach ma po kilkanaście pogrzebów, bo z tej ostatniej posługi Kościoła ludzie nadal chętnie korzystają, podczas gdy na niedzielnej Mszy św. kościoły świecą pustkami. Minimalną frekwencję ratują głównie imigranci. Msze św. są krótkie, recytowane. W niektórych świątyniach koczują bezdomni, kilka innych zamieniono na puby, restauracje, dyskoteki, magazyny, centra turystyczne. Kapłani wydają się pogodzeni z tą sytuacją. Widać ogromną bezsilność. Księża sami się cenzurują; w homiliach ważą słowa, unikają radykalizmu, ewangelicznej mowy „tak, tak; nie, nie”. Podczas parad społeczności LGBT, gdy całe miasto opanowują tęczowe flagi, powiewają one również na masztach parafialnych...
Jak ludzie patrzą na kapłanów?
Księża są źle postrzegani w społeczeństwie. Jest to wielka tragedia dla tych uczciwych, gorliwych kapłanów, bo to oni płacą największą i niezasłużoną cenę za skandaliczną wieloletnią postawę innych duchownych, w tym czołowych hierarchów. Równie trudna jest sytuacja sióstr zakonnych. Pewną zakonnicę, która krótko wcześniej przyjechała z Polski, w jednym ze sklepów spotkała agresja fizyczna: popychano ją, szarpano i obrzucano wyzwiskami tylko dlatego, że pojawiła się w miejscu publicznym w habicie. Irlandzkie zakonnice już dawno zrezygnowały z noszenia publicznie strojów zakonnych, zresztą – powiedzmy sobie szczerze – po ujawnieniu dawnych skandali ze szkół, szpitali i innych instytucji nie mają one dobrej reputacji w społeczeństwie. Ich liczba gwałtownie spada, a średnia wieku równie gwałtownie wzrasta...
Reklama
A jak Irlandczycy reagują na tych, którzy nadal pielęgnują swą wiarę w Kościele?
Zaobserwowaliśmy silną polaryzację: albo jesteś głęboko wierzący, trwasz przy Chrystusie i nadal chodzisz do kościoła, nie oglądając się na doniesienia o skandalach, albo jesteś letni i odpuszczasz sobie praktykowanie wiary we wspólnocie Kościoła. Jeśli trwasz w praktykowaniu wiary, to spotykasz się ze zdziwieniem otoczenia. Publiczne wyrażanie wiary nie jest, że tak powiem, ani trendy, ani cool... Mówiąc wprost, w oczach młodych Irlandczyków jest to „megaobciach”.
Czy w związku z tym Kościół w Irlandii jest biedny pod względem materialnym?
Nie. Drastyczny spadek liczby wiernych nie skutkuje zubożeniem Kościoła w Irlandii, gdyż posiada on dużo nieruchomości, które przynoszą niemałe profity. Tu dodam, że w odróżnieniu od polskiego Kościoła w parafiach aktywnie działają rady parafialne – świeccy (z reguły są to ludzie w zaawansowanym wieku) coraz bardziej przejmują odpowiedzialność za sprawy materialne parafii, kierują np. bieżącymi remontami, kapłani zaś koncentrują się na duszpasterstwie.
Wasze dzieci uczęszczały do irlandzkich szkół katolickich. Czy one są naprawdę katolickie?
Szkoła nie wpoi wiary, jeśli nie zadbają o to rodzice. Owszem, w szkole, do której uczęszczał nasz syn, było trochę religijnych elementów: modlitwa przed lekcjami, jasełka, jakieś elementy wystroju: krzyż, święte obrazy, ale raczej nie można było liczyć na coś więcej.
Reklama
Czy, Twoim zdaniem, wiara i Kościół w Irlandii przetrwają?
Nie moją rolą jest snuć tak śmiałe przypuszczenia. Proponowałbym jednak dokonać pewnego rozgraniczenia między wiarą w Boga a więzią z Kościołem. Wiara w Boga nadal jest silnie zakorzeniona u większości Irlandczyków. Gdy się z nimi rozmawia, łatwo stwierdzić, że nie są to ateiści, mocno natomiast zachwiało się ich zaufanie i chęć przynależności do Kościoła. Mówiąc wprost i brutalnie: nie chcą mieć z Kościołem nic wspólnego.
Oznacza to, że winni afer i skandali zaciągnęli ogromną odpowiedzialność, bo nie mają racji ci, którzy mówią: „kto ma wierzyć, ten będzie wierzył i nic mu nie zaszkodzi”. A co z tymi, którzy nie wytrzymali spiętrzenia tych nadużyć i zła popełnionego przez ludzi Kościoła i pogubili się w życiu? Stracili poczucie sensu, tego, co dobre, przestali pragnąć obecności Boga w swoim życiu, wybrali grzech jako styl życia? Z drugiej zaś strony – co z tymi prawymi, przyzwoitymi, którzy doszli do wniosku, że nie potrzebują Kościoła i Chrystusa, aby żyć godziwie?
Światełkiem w tunelu są wspólnoty. Jak już wspomniałem, 8 lat temu wstąpiliśmy do Domowego Kościoła, w którym przechodzimy formację osobistą, małżeńską i rodzinną. To pomaga nam trwać, nie zrażać się, nie przejmować się kiepskimi statystykami kościelnymi. W Irlandii istnieje obecnie kilkadziesiąt kręgów DK, już nie tylko polskich, bo zdarza się, że do wspólnoty wstępują też miejscowi, tworzone są kręgi anglojęzyczne. Oczywiście, w skali całego społeczeństwa Domowy Kościół to skala mikro. Zresztą... cały irlandzki Kościół coraz bardziej przypomina enklawy rozsiane po całym kraju, takie wyspy na wyspie...
Reklama
A czy uważasz, że polski Kościół czeka ten sam los, co irlandzki?
Nie jestem wizjonerem i trudno mi odpowiedzieć na takie pytanie. Na pewno Kościół w Irlandii był o wiele bardziej sprzężony z władzą państwową i miał wszechpotężny wpływ na wszystkie aspekty życia. Nadużył tego wpływu, więc w odpowiedzi nastąpił efekt wahadła. W Polsce po upadku komunizmu relacje Kościoła z władzą nie zaszły aż tak daleko, choć i tak wielokrotnie stały się zbyt bliskie. Źle będzie, jeśli polski Kościół podąży ścieżką ukrywania niewygodnych faktów, wyciszania afer. To droga donikąd. Afery i tak wyjdą na jaw. Jeśli okaże się, że takich spraw jest znacznie więcej, że pudrowano rzeczywistość przy pomocy kłamstw i przemilczeń, to może nastąpić taki efekt jak w Irlandii: niemal całkowite odwrócenie się ludzi od Kościoła czy gorzej – od Chrystusa. Czasem odnoszę wrażenie, że niektórzy nasi duchowni ciągle żyją w bańce nieświadomości. Bo tu ciągle JESZCZE ludzie wierzą, JESZCZE przychodzą do Kościoła.
To jest ten sposób myślenia: „Dla nas jeszcze wiary wystarczy”. A co będzie potem? Zostawiamy jakieś światełko w tunelu?
Oczywiście! W 1969 r. pewien niemiecki kapłan wygłosił cykl katechez na antenie rozgłośni radiowej Hessian Rundfunk. Podzielił się w nich swoimi przewidywaniami, w którą stronę zmierza Kościół, zwłaszcza w Europie. Ów ksiądz to Joseph Ratzinger.
No tak... Tak zwane proroctwo Ratzingera. „(...) Z obecnego kryzysu wyłoni się Kościół jutra – Kościół, który stracił wiele. Będzie niewielki i będzie musiał zacząć od nowa, mniej więcej od początku. (...) Kościół będzie wspólnotą bardziej uduchowioną, niewykorzystującą mandatu politycznego, nieflirtującą ani z lewicą, ani z prawicą. To będzie trudne dla Kościoła, bo ów proces krystalizacji i oczyszczenia będzie kosztować go wiele cennej energii. To sprawi, że będzie ubogi i stanie się Kościołem cichych (...)”.
„(...) Ale kiedy minie już proces tego odsiewania, wielka moc popłynie z bardziej uduchowionego i uproszczonego Kościoła. W totalnie zaplanowanym świecie ludzie będą strasznie samotni. Jeśli całkowicie stracą z oczu Boga, odczują całą grozę swojej nędzy. Następnie odkryją małą trzódkę wyznawców jako coś całkowicie nowego. Odkryją ją jako nadzieję, która jest im przeznaczona, odpowiedź, której zawsze potajemnie szukali”.