Miejsce pochówku Księcia nie jest przypadkowe. Rodzina Sapiehów od kilku stuleci jest nierozłącznie związana z Boćkami. W XVI w. Jan Sementowicz Sapieha położył fundamenty pod przyszłe miasto. On i jego
następcy fundowali kościoły, szkółki parafialne, przytułki. Sapiehowie bowiem to jeden z najbogatszych rodów magnackich w dawnej Rzeczpospolitej. Ich majątki na Polesiu i Nowogródczyźnie szacowano na
ok. 45 tys. hektarów. Wierni Bogu, nigdy nie skąpili grosza na budowy sakralne.
Jeden z sukcesorów rodu, Józef Franciszek Sapieha wraz ze swoją żoną Krystyną z Branickich, w podzięce za urodzenie jedynej córki Teresy, wybudowali w Boćkach okazały kościół, który po dziś dzień
jest ważnym miejscem modlitewnym na Podlasiu. W jego wnętrzu znajdują się relikwie jednego z patronów świątyni - św. Antoniego Padewskiego oraz część ciernia z korony Pana Jezusa.
Odwiedzając podlaską ziemię przed kilkoma laty Eustachy Sapieha złożył dedykację-przesłanie: „Dla mieszkańców Bociek wierząc o tem, żeby moje popioły w kościele naszym mogły spocząć”.
Bp Antoni Dydycz w homilii pogrzebowej z wielkim uznaniem mówił o rodzie Sapiehów: „To była prawdziwa szkoła obyczajów, kuźnia myślenia patriotycznego”.
Rodzinne gniazdo
Reklama
W Spuszy, gdzie zmarły Książę przyszedł na świat, spędził swoje najszczęśliwsze dni. Mimo częstych wyjazdów, w tym na studia ekonomiczne w Belgii, nigdy nie zerwał więzi z domem. Tam też zrodziło się jego życiowe zamiłowanie do myślistwa, o czym tak sugestywnie pisze w swojej książce Tak było. Niedemokratyczne wspomnienia Eustachego Sapiehy. Zwierzył się kiedyś, że ta pasja pozostała po dziadku ze strony matki, Andrzeju Lubomirskim - „trochę dziwaku, zwariowanym na punkcie polowania. Pewnego razu nudząc się podczas jazdy pociągiem, wyciągnął strzelbę z futerału i spokojnie zaczął strzelać przez okno do wron i gawronów siedzących na słupach telefonicznych”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Patriotyczny rodowód
Sapiehowie nigdy nie zamykali się w rodzinnych opłotkach. Byli bliscy spraw publicznych. Dziadek - Eustachy - przystępując do powstania listopadowego, „instynktownie wyczuł, że jest
ono tylko patriotycznym zrywem, który nie może się udać”. Natomiast w 1919 r. ojciec zmarłego, Eustachy Kajetan, był organizatorem zamachu na lubelski, lewicowy rząd Moraczewskiego, który pogrążał
Polskę w bagno. W efekcie tego zamachu premierem został Paderewski, a Sapieha zjednał sobie sympatię Piłsudskiego, który mianował go później ministrem spraw zagranicznych. Na tym stanowisku przeszedł
on najcięższe chwile wojny polsko-bolszewickiej.
Zmarły Książę otrzymał należyte wykształcenie - prócz studiów w Wyższej Szkole Handlowej w Antwerpii, uczył się także w grudziądzkiej podchorążówce.
Wojenna tułaczka
Reklama
Kampanię wrześniową rozpoczął na Suwalszczyźnie. W końcu sierpnia 1939 r. został zmobilizowany do 2. Pułku Ułanów Grochowskich im. Gen. Józefa Dwernickiego. 9 września pułk stał nad Narwią -
„trzymał bardzo ważny odcinek, sięgający aż po most na Wiźnie”. Tu właśnie po raz pierwszy otarł się o śmierć, wchodząc niespodziewanie na tył kolumny niemieckiej. Wojnę obronną zakończył
pod Kockiem z gen. Kleebergiem i to była najczarniejsza chwila w jego życiu. Wraz z bratem i kolegami dostał się do niewoli. Całą okupację niemiecką przesiedział w obozach jenieckich - najpierw
w Sandbostel, później w Lubece i Grabau.
Po wyzwoleniu przedostał się do Francji. W Paryżu, 24 listopada 1945 r. poślubił swoją Didunię - Antoninę Marię Siemieńską, żołnierza AK, uczestniczkę Powstania Warszawskiego, najmilszego
towarzysza i podporę na 51 lat. „Życie już nie moje, lecz nasze, ułożyło się i przechodziło w rutynę” - wspomina w książce.
Kapliczka na Czarnym Lądzie
Będąc w Belgii, udało im się zaokrętować na statek płynący do Afryki. Zostawili za sobą wszystko - i Europę i Polskę. Jechali w nieznane z jedną tylko walizką. Pierwsze kroki na Czarnym Lądzie pomógł
im stawiać ojciec Księcia, który już od dwóch lat przebywał tam jako przedstawiciel Polskiego Czerwonego Krzyża, wydelegowany przez Emigracyjny Rząd w Londynie.
„I tak objęli tę Afrykę, serdecznie ją ukochali, nieśli jej sztandar…” - powiedział podczas pogrzebu jeden z przyjaciół zmarłego Księcia. Dorobili się własnego domu na 4-hektarowej
działce. Mieli własną plantację kawy. Kilka turystycznych safari zorganizowanych dla cudzoziemców pozwoliły im dobrze stanąć na nogi. I teraz dopiero mogli zrealizować swój zamiar z czasów wojny -
pobudowania kapliczki poświęconej Matce Bożej, w podzięce za przetrwanie lat okupacji niemieckiej.
Afrykańskie spotkania
Do końca swoich dni Eustachy Sapieha był człowiekiem niezwykle aktywnym, lubianym przez wszystkich za swoją dobrotliwość i wspaniałe poczucie humoru. Był zapalonym poszukiwaczem kamieni szlachetnych,
no i myśliwym. Przeciętnie spędzał w buszu 150 dni w roku, jak napisał w swojej książce. Szarżowały na niego lwy, lamparty, nosorożce, słonie i zawsze wychodził z tego obronną ręką.
Opowiadał o swoich przeżyciach na specjalnej audiencji Ojcu Świętemu podczas jego wizyty w Kenii w 1980 r. Papież był niezmiernie zadowolony i powiedział: „Cieszę się z tego spotkania,
bo przecież książę kardynał metropolita krakowski Adam Sapieha był moim opiekunem i do pewnego stopnia wychowawcą podczas studiów”.
Powrót do gniazda
W 1994 r. zaczęły się pierwsze kłopoty ze zdrowiem. Do niedomagań serca doszła angina i rozedma płuc. Jesienią następnego roku książę Eustachy wybrał się do Warszawy na promocję swojej nowej książki
- Domu sapieżyńskiego, przygotowywanej przez 35 lat. Dotarł jedynie do Zurychu, gdzie wyniesiono go z samolotu na noszach. Trafił do szpitala z wysoką gorączką.
Rok 1996 był również ciężki. W Johannesburgu przeszedł operację serca. W lipcu, w Kanadzie zmarł zięć, Franciszek Wodzicki, pracownik Lufthansy. W sierpniu odeszła do Pana najdroższa Didunia, zostawiając
w spadku „współczucie, miłość, moc ducha”.
Mimo tych przeżyć - po sześćdziesięciu latach - odwiedził rodzinne gniazdo na Białorusi, swoją umiłowaną Spuszę, której już nie było. Dotknął jednak i przez palce przesypał ten złoty piasek,
który potrafił wykarmić najwyższe sosny na świecie.
Aby nie było pustki w domu, książę ożenił się po raz drugi z Elżbietą Marią Gniazdowską. To jej w boćkowskim kościele przypadła rola zaniesienia urny z prochami Zmarłego do kaplicy rodowej.
Obecna na pogrzebie Księcia prof. dr Maryla Kałamajska z Uniwersytetu Warszawskiego, zaprzyjaźniona z rodziną Sapiehów, pożegnała zmarłego słowami: „Bóg dał wielkiego człowieka - z najlepszego
kruszcu. Nie często takich spotykamy. Ten »afrykański diament«, zgodnie z jego wolą, przywieźliśmy do Bociek”.