Zaproszenie od proboszcza parafii Jerzyska, ks. Henryka Kalinowskiego,
przyjąłem z niedowierzaniem. Czego mogą chcieć ode mnie w miejscowości,
o której wcześniej nie słyszałem? Na dodatek w obcej diecezji? Rozmówca
tłumaczył, że dzwoni na wyraźną prośbę licznych działkowiczów z Warszawy,
których nazwisk nie pamięta. Może ktoś chce mi zrobić kawał? Bez
megalomanii - pomyślałem - Salijem, Sochoniem, Twardowskim ani inną
stołeczną gwiazdą to ja nie jestem, żeby mnie po Polsce zapraszano.
Powiedziałem, że oddzwonię wieczorem. Tymczasem sprawdziłem - wszystko
się zgadza: jest taka parafia, taki proboszcz, numery telefonów itp.
Zatem trzeba jechać...
Jerzyska to niewielka parafia ukryta wśród nadbużańskich
lasów, wszystkiego około tysiąca osób. Graniczy z parafią Kamieńczyk,
ale należy już do diecezji drohiczyńskiej. Od maja do września zmienia
się jej oblicze. Wtedy liczy ona prawie 5 tys. mieszkańców, z czego
większość to działkowicze, głównie z Warszawy i trochę z Siedlec.
Proboszcz chwali sobie sezonowych parafian. Z dumą pokazuje nowe
witraże w kościele. - To zasługa nie tylko stałych mieszkańców, ale
i naszych gości - podkreśla. Wokół kościoła panuje wzorowy porządek.
- Działkowicze uczą nas dbałości o otoczenie naszych domów - mówi
proboszcz, wskazując na zadbaną zieleń. W Jerzyskach warszawiacy
mają tak dobrą opinię, jak rzadko gdzie.
Piaszczystą drogą przez las jedziemy parę kilometrów
do Szumina położonego nad samym brzegiem Bugu. Kiedyś była to wioska
należąca w większości do parafii Kamieńczyk. Granicą między parafiami,
a tym samym między diecezjami, jest wąska polna dróżka. Ostatnich
trzech gospodarzy i większość działkowiczów ma swoje domy w diecezji
warszawsko-praskiej. Kaplica stoi po drugiej stronie traktu, zatem
w innej diecezji. Z posługą duszpasterską przyjeżdża tu w każdą sobotę
wieczorem i w przededniu większych świąt proboszcz z Jerzysk.
Wakacyjne Msze św. w Szuminie pod sosną, na której zawieszono
przydrożną kapliczkę, zapoczątkował w końcu lat 70. śp. ks. Jan Raczkowski,
dawny proboszcz z Leszna. Tu, u swoich krewnych, spędzał zazwyczaj
urlop i za zgodą proboszcza z Kamieńczyka w niedziele gromadził miejscowych
i letników na Eucharystię. Miejscowych z roku na rok ubywało, gości
zaś przybywało. Dziś w Szuminie jest ponad 250 domków letniskowych
i drugie tyle w niewielkiej odległości. To działkowicze zadecydowali
o budowie pierwszej kaplicy pod sosną i sfinansowali inwestycję.
Zawiązał się Samozwańczy Komitet Kościółkowy, złożony z czterech
rodzin. Komitet istnieje do dziś, choć bez przymiotnika "samozwańczy"
. Dom Boży przypominał trochę ogrodową altanę. Mieścił się w nim
zaledwie ołtarz i taboret dla celebransa. Wierni - tak jest do dziś
- mają przygotowane ławki wokół kaplicy.
Pierwszą kaplicę, jak wspominają działkowicze, poświęcił
- nieświadom przekroczenia granic diecezji - któryś z biskupów warszawskich.
Opiekę nad miejscem kultu przekazał proboszczowi z Kamieńczyka. Wkrótce
jednak, wobec trudności z dowożeniem księdza, działkowicze poprosili
o opiekę duszpasterską proboszcza niedalekich Jerzysk. - Lubię do
nich jeździć - mówi ks. Kalinowski - tak entuzjastycznie włączają
się w liturgię. Nawet bp Antoni Dydycz odwiedzał ich kilkakrotnie.
Oni sami troszczą się o kaplicę, o przystrojenie ołtarza, przygotowanie
czytań - zwierza się proboszcz, gdy dojeżdżamy na miejsce.
Kilkadziesiąt osób już czeka na Mszę św. Obok, przy polowym
konfesjonale, kolejka penitentów. Komitet Kościółkowy czyni ostatnie
przygotowania. Z dumą prezentuje rozbudowaną niedawno kaplicę. Teraz
w czasie deszczu może się w niej schronić kilkanaście osób. - Coś
mało dziś ludzi - niepokoi się proboszcz. Wkrótce rzesza wiernych
wzbiera ze wszystkich stron. Jest chyba z 500 osób. Teraz okazuje
się, dlaczego chcieli mnie zaprosić. To w związku z niedawnym reportażem
Parafia na lato, gdzie wspomniałem o innych działkowiczach, po drugiej
stronie Kamieńczyka, którzy nie chcieli, aby do nich ksiądz przyjeżdżał
z Mszą św. Okazuje się, że ci z Szumina czytali tamten artykuł i
postanowili mnie przekonać, że są również religijni działkowicze.
Wracam z Szumina przekonany. Po prawdzie, zawsze wiedziałem,
że gdzieś muszą się podziewać w wakacje również ci porządni warszawiacy,
co Pana Boga nie wyrzucają z serca na lato, jak psa z domu przed
urlopem. W Szuminie potrafili się jednak zorganizować w dobru. I
do tego jeszcze - czytają Niedzielę Warszawską.
Pomóż w rozwoju naszego portalu