Unia Wolności na samym dole
Unici niżej chyba już nie mogli upaść! Według publikowanego w Rzeczpospolitej z 4 października najnowszego sondażu, Unię Wolności popiera zaledwie 1% ankietowanych. Bilansujący wyniki wyborów w Najwyższym Czasie (z 6 października) Stanisław Michalkiewicz pisze, iż: "Jedynym pozytywnym wydarzeniem na tym ponurym tle jest wymiecenie z Sejmu Unii Wolności, która w moim przekonaniu ponosi główną odpowiedzialność za ten stan rzeczy. (...) Wykorzystując swój handicap na starcie w 1990 r. i wpływy w mediach, środowiska tworzące kierownictwo Unii Wolności uniemożliwiły jakąkolwiek rzeczową dyskusję nad alternatywnym modelem państwa, torując w ten sposób Sojuszowi Lewicy Demokratycznej drogę do powrotu do władzy, a sobie do katastrofy, mam nadzieję, że trwałej". (Tekst zatytułowany: Człowiek z Marmuru, Człowiek z Żelaza - Człowiek z Drewna).
Prawica narodowa na Węgrzech
Reklama
Na Węgrzech po prawie czterech latach rządów zaznaczają się
wyraźne sukcesy rządzącej prawicy narodowej, która niedawno, według
sondaży, wyraźnie prowadziła, mając poparcie ok. 40% potencjalnych
wyborców. Ok. 10% wyborców gotowych było oddać głos na bardzo stanowczą
w sprawach narodowych i krytyczną wobec lobby żydowskiego na Węgrzech
partię głośnego dramaturga i eseisty Istvana Csurki. Analizie sytuacji
politycznej na Węgrzech poświęcony jest ciekawy artykuł Bogdana Góralczyka:
Węgry rozdwojone (Gazeta Wyborcza, 4 października). Autor pisze,
oczywiście z przekąsem, o rządzącej prawicy narodowej, stwierdzając
m.in.: "Mówiąc dosadnie, z jednej strony mamy siły narodowe, chrześcijańskie,
konserwatywne i ´prawdziwie węgierskie´, a z drugiej strony przeciwstawione
im lewicowo-liberalne, nieraz oskarżane o kosmopolityzm i łamanie
zdrowego kręgosłupa narodu. (...) Fidesz (rządząca na Węgrzech partia
prawicowa - J. R. N.) bardzo wyraźnie nawiązał do polityki zapoczątkowanej
w 1990 r. rzez premiera Antalla. Wielką wagę przykładano do stosunków
z węgierskimi mniejszościami w krajach ościennych (co niedawno znalazło
ukoronowanie w ustawie o specjalnym traktowaniu Węgrów poza granicami
kraju, uchwalonej wbrew protestom Bukaresztu i Bratysławy, jak też
przyjętej bez zachwytu w Brukseli). Kładzie ogromny nacisk na pielęgnowanie
tradycji, co przejawia się z jednej strony niezwykle bogatymi obchodami
własnego millennium (...), a z drugiej jawnym nawiązywaniem do tradycji
Węgier z okresu przedkomunistycznego. Znowu mamy, niczym na starych
kronikach filmowych, uroczyste procesje, pochody, poświęcenia sztandarów,
odsłonięcia pamiątkowych tablic i pomników. Gdzie się tylko da, krzewi
się tradycję stanowiącą nadrzędną wartość".
Góralczyk cytuje jakże wymowną wypowiedź młodego, dynamicznego
prawicowego premiera Węgier Victora OrbaMna: "W ciągu nadchodzących
kilku lat rozstrzygnie się, czy odnowimy na Węgrzech zachodnie chrześcijańskie
i obywatelskie wartości, czy też pogrążymy się w rzekomo neutralnym,
a nawet pozbawionym wartości posocjalistycznym chaosie, w ramach
którego dochodzi do wymieszania konsumpcyjnego kapitalizmu z najgorszymi
cechami socjalizmu". Góralczyk przyznaje na temat OrbaMna, polityka
jakże odległego od ideologii forsowanej przez Gazetę Wyborczą: "To
bez wątpienia bardzo zdolny polityk. (...) Jako szef gabinetu OrbaMn
dba o własny wizerunek polityka sprawnego, obliczalnego, ważącego
słowa, gorącego patrioty. Wiele uwagi poświęcił polityce socjalnej:
wprowadził zasady nowej polityki rodzinnej, w tym system ulg podatkowych,
przywrócił zasiłek wychowawczy, zniósł czesne na uczelnie publiczne,
wprowadza system kredytów dla osób studiujących, podniósł najniższe
emerytury. Doszło do paradoksu - socjaliści prowadzili wręcz agresywną
politykę liberalną, a konserwatywny, jawnie antysocjalistyczny obóz
rozbudował sieć świadczeń socjalnych. Nic dziwnego, że ten drugi
u wielu osób znajduje poparcie. Podkreśla się również pragmatyzm
premiera i jego najbliższego otoczenia".
Góralczyk potwierdza również fatalny upadek Związku Wolnych
Demokratów (ZWD), węgierskiego odpowiednika Unii Wolności, stwierdzając,
że: "Notowania ZWD niebezpiecznie spadły poniżej progu wyborczego". Tak węgierscy "unici" zapłacili za udział w rządzącym kilka lat
temu sojuszu z postkomunistami i za liczne afery korupcyjne. Dodajmy
tu, że węgierski odpowiednik Unii Wolności - ZWD - był jednak o wiele
wyraźniej niż Unia Wolności antykościelny, a nawet antypatriotyczny.
Nazywano go "partią żydowską" (w samym Budapeszcie, który stanowił
podstawową bazę wpływów ZWD, mieszka ok. 100 tys. Żydów). Ważnym
elementem sukcesów rządzącej partii prawicowej Fidesz były konsekwentne
starania premiera OrbaMna o zmianę sytuacji w mediach, usunięcie
rażącej przewagi lewicy, m.in. z telewizji. Związany z rządzącą prawicą
dziennik Magyar Nemzet nie patyczkuje się w atakach na postkomunistów
i liberałów z ZWD. Jak ostra bywa stylistyka polemik, świadczy przytoczona
przez Góralczyka wypowiedź czołowego polityka Fideszu LaMszloM KoaveMra.
Skwitował on wybór Medgyessyego jako kandydata postkomunistów na
premiera krótkim stwierdzeniem: "Z bolszewickiego psa nie będzie
narodowej słoniny".
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Nonkonformizm Stefana Kurowskiego
Reklama
Czytelnikom Niedzieli chciałbym szczególnie mocno polecić
dwa wywiady znakomitego ekonomisty - prof. Stefana Kurowskiego, od
lat świadomie przemilczanego lub atakowanego w najbardziej wpływowych
liberalnych mediach. Przypomnijmy tu, że przez wiele lat właśnie
prof. Kurowski był najbardziej nonkonformistycznym ekonomistą w czasach
tzw. realnego socjalizmu. To on w początku lat 60. odważył się otwarcie
napisać jako pierwszy po 1956 r., że gospodarka socjalistyczna nie
ma żadnej perspektywy. Zapłacił za to słoną cenę. Napiętnowany został
publicznie na tzw. ideologicznym XIII Plenum KC PZPR w 1963 r., a
pierwszy sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka osobiście zadecydował
o pozbawieniu Kurowskiego habilitacji za wypowiedzenie w niej obrazoburczych "
antysocjalistycznych" treści. Tytuł doktora habilitowanego przywrócono
Kurowskiemu dopiero po upadku Gomułki. W 1981 r. właśnie prof. Kurowski
był głównym ekspertem ekonomicznym "Solidarności".
Tak ważny niegdyś krytyk gospodarki socjalistycznej,
prof. Kurowski stał się po 1989 r. równie bezkompromisowym krytykiem
planu Sorosa-Sachsa-Balcerowicza i koncepcji liberalizmu w gospodarce.
W wywiadzie dla Nowej Myśli Polskiej z 7 października pt. Z liberalizmem
zerwałem już dawno (udzielonym Zbigniewowi Lipińskiemu) prof. Kurowski
stwierdził m.in: "(...) z liberalizmem zerwałem już na początku lat
90., gdy zobaczyłem, jak wszystkie niegodziwości próbuje się uzasadnić
liberalnymi dogmatami. Dziś jestem gotów zgodzić się na pewne ograniczenia
wolności rynkowej na rzecz interwencjonizmu państwowego, nawet daleko
posuniętego, nawet kosztem pewnego obniżenia efektywności gospodarczej,
aby realizować to, co ogólnie określamy mianem sprawiedliwości społecznej.
Tym bardziej że jak się okazało w Polsce, a ostatnio także w skali
światowej, pełna liberalizacja wcale nie prowadzi do większej efektywności.
Przeciwnie - świat stoi dziś przed obliczem globalnego kryzysu ekonomicznego.
Liberałowie nie mają więc recepty na efektywność ekonomiczną, kompromitują
oni ekonomię jako naukę stosowaną, gdyż wielki kryzys już się czai (...)".
Prof. Kurowski nie ukrywa bardzo silnego wzrostu jego
krytycyzmu wobec Unii Europejskiej, akcentując: "Unia Europejska
ongiś jawiła się nam jako Europa, do której chcielibyśmy się włączyć
wraz z naszą tradycją cywilizacji łacińskiej. Nasze wejście do UE
odbiłoby się pozytywnie na poziomie cywilizacyjnym Polski nawet w
drobnych sprawach. Ale to, co się stało z UE w ciągu ostatnich 10
lat, pokazało nam drugie oblicze Europy Zachodniej, którego nie spostrzegaliśmy,
nie wiedzieliśmy, że jest tak dalece zaawansowane. To oblicze antychrześcijańskie
i antynarodowe (...). Z naszymi obciążeniami w UE znajdziemy się
na szarym końcu jako popychadło możnych Europy Zachodniej, dostawca
taniej siły roboczej, z silnie egzekwowanymi prawami UE na naszą
szkodę".
Prof. Kurowski przestrzega również przed niektórymi faryzejskimi
elementami demagogii socjalnej SLD, mówiąc w wywiadzie: "Wprawdzie
Miller ma usta pełne frazesów o ochronie biednych, ale gdyby biedni
czytali program SLD, przekonaliby się, że rządy SLD są dla nich zagrożeniem". Szczególnie krytycznie ocenił w swym wywiadzie program typowanego
na ministra finansów z ramienia SLD Marka Belki, stwierdzając m.in.: "
Zniesienie wspólnego rozliczenia się małżonków ma przynieść budżetowi
2-3 mld zł, co zresztą jest zgodne z doktryną liberalną, traktującą
jednostkę, a nie rodzinę jako podmiot gospodarczy. Z kolei podniesienie
podatków obrotowych (żywność, materiały budowlane) uderzy głównie
w ubogich i średnio zarabiających. Ta kategoria ludności wydaje ok.
80 proc. swych dochodów na zakup artykułów i usług objętych podatkiem
obrotowym, zamożni - tylko 20 proc.".
Prof. Kurowski krytycznie odniósł się do tego, że Belka
nie sięga do takich źródeł dochodów państwa, jak podatki od operacji
giełdowych, podatki od firm zagranicznych, które mają albo wakacje
podatkowe, albo wykazują straty. Jego zdaniem, "ani Belka, ani SLD
nie zdobędą się na to, bo zantagonizowaliby przeciw sobie cały dotychczasowy
nieźle zakorzeniony układ". Prof. Kurowski przypomniał również, że
Belka "już sprzeciwił się nałożeniu podatku importowego".
W wywiadzie udzielonym Naszej Polsce z 2 października
prof. Kurowski przypomniał z kolei - co ciągle jest dziś zamazywane
w propagandzie postkomunistycznej - rozmiary absurdów i nonsensów
PRL-owskiej gospodarki. Przypominając ówczesny system kartkowy i
rozmiary "gospodarki braków", prof. Kurowski stwierdza m.in.: "Prowadzony
był sabotaż wobec własnego społeczeństwa. Na przykład pod koniec
lat osiemdziesiątych nagle zabrakło zapałek. To był wtedy ważny produkt,
zwłaszcza dla wsi, powiedziałbym - symboliczny. A zapałek zabrakło
dlatego, że w fabrykach, w których je produkowano, w tym samym czasie
zaplanowano remonty. Stanęła produkcja w całym kraju. Dodam, że być
może tylko jedna fabryka zapałek w Sianowie mogła zasypać zapałkami
Polskę. Myślę, że tuż przed zmianą systemu dawano do zrozumienia,
że trzeba się na wszystko godzić, a jeśli nie, to w sklepach będzie
dalej tylko ocet i jeden, najpośledniejszy gatunek herbaty".
Majątek P. Piskorskiego
Teresa Kuczyńska w tekście Jestem namolna... (Tygodnik Solidarność
z 5 października) ponownie podejmuje sprawę majątku prezydenta Warszawy,
dziś jednego z czołowych polityków Platformy Obywatelskiej - Pawła
Piskorskiego. Pisze m.in.: "(...) Piskorski przyznał się do posiadania
dwóch mieszkań własnościowych (111 i 193 m2), trzech mieszkań w budowie,
do tego akcje, kolekcje starych obrazów i książek, ´działka´ o powierzchni
2,4 ha. A więc fortuna daleko wyrastająca ponad to, czego mógł dorobić
się trzydziestolatek na samorządowych posadach. Piskorski tłumaczył
swój majątek handlem antykami i grą na giełdzie (...).
Piskorski zwrócił się do urzędu skarbowego o potwierdzenie
zgodności jego dochodów z PIT-em. Ponoć tuż przed wyborami otrzymał
rozgrzeszającą informację i z dumą oświadczył, że urząd skarbowy
uznał, że wszystko się zgadza. Informację urzędu skarbowego zdyskredytowało
jednak Ministerstwo Finansów jako niewłaściwą, bo pozbawioną uzasadnienia
faktycznego i prawnego".
Skutki zagrożeń terroryzmem
Forum z 1 października publikuje wiele artykułów ostrzegających przed skutkami zagrożeń terroryzmem dla świata. Tekst Jonathana Glanceya z The Guardian pt. Granicą jest niebo podejmuje m.in. sprawę, czy mieszkańcom drapaczy chmur nie trzeba będzie w przyszłości zapewnić schronów i spadochronów. Inny tekst - Jorga Blecha i Rafaeli von Bredwo z Der Spiegel pt. Na łasce maniaka ostrzega przed groźbami wykorzystania przez terrorystów na masową skalę śmiercionośnych bakterii, wirusów i mikrobów. Dowiadujemy się z niego m.in. o przemilczanym fakcie, że Palestyńczycy wstrzykiwali toksyczną rtęć do izraelskich pomarańczy.