Bł. Michał Czartoryski urodził się w 1897 r. Do zakonu wstąpił w wieku dojrzałym, mając za sobą studia i pracę w akademickich organizacjach. Od początku był oczarowany swoim dominikańskim powołaniem. Po wybuchu wojny coraz częściej przy różnych okazjach mówił o śmierci i męczeństwie. Podkreślał, że do męczeństwa należy się przygotować. Do takiego świadectwa dla Chrystusa dojrzewał i wiedziony zamysłem Bożym chyba taką właśnie śmierć dla siebie przeczuwał.
Wybuch powstania warszawskiego zastał o. Michała na Powiślu. Szedł tam do okulisty. Z powodu walk nie mógł wrócić do klasztoru na Służewie, gdzie mieszkał. Zatrzymał się więc u zaprzyjaźnionych państwa Kaszniców, którzy do końca udzielali mu schronienia i dbali o jego codzienne sprawy. Następnego dnia zgłosił się do dowództwa III Zgrupowania "Konrad" AK z gotowością do posługi kapłańskiej. Natychmiast otrzymał nominację na kapelana tego zgrupowania. Jego opiece podlegało kilka punktów szpitalnych, w tym największy znajdujący się w piwnicy dawnej firmy "Alfa Lawal". Ubrany zawsze w biały habit, całymi godzinami spowiadał powstańców i cywilów, a pojednanym wlewał w dusze właściwy sobie spokój. Rozumiał, że dla wszystkich musi być uosobieniem nadziei i łaski Bożej.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
W nocy z 5 na 6 września oddziały powstańcze wycofały się z Powiśla do Śródmieścia. Ewakuowano także lżej rannych ze szpitali. Ciężko rannych, wobec trudnych warunków ich transportu, powstańcy pozostawili w szpitalu "Alfa Lawal". Właśnie z nimi pozostał o. Michał, świadomy, że grozi to niechybną śmiercią. Wszystkim, którzy namawiali go do ewakuacji, odpowiadał, że nie opuści szpitala i chorych. Eleonora Kasznica, córka prof. Stanisława Kasznicy, wspomina jak jej ojciec namawiał o. Michała, aby się przebrał i razem z nimi dołączył do tłumu pędzonych przez Niemców mieszkańców: "Pamiętam, jak łagodnie się uśmiechnął i powiedział, że szkaplerza nie zdejmie i rannych nie opuści".
Niemcy zajęli szpital i od początku odnosili się bardzo wrogo do pozostających tam rannych. O. Michał nie zwracał na to uwagi. Siedział na krzesełku przed szeregiem leżących rannych i odmawiał Różaniec. Świadek tych chwil dr Maria Szczepańska pisze: "Jego spokój udzielał się nam i chyba rannym. Byliśmy bardzo zadowoleni, że jest z nami. Czuliśmy się z nim mniej osamotnieni i bardziej bezpieczni. Ranni prosili często: Siostro, proszę poprosić ojca, żeby do mnie się zbliżył". O 13.30 Niemcy zabrali ze szpitala cały personel medyczny i przenieśli go do własnego szpitala. Pozostali tylko ranni wraz z kapelanem. Szybko zostali zamordowani, prawdopodobnie na skutek wrzucenia granatu do piwnicy, w której przebywali.
W homilii podczas Mszy św. beatyfikacyjnej 108 męczenników
Papież Jan Paweł II mówił: "Jeśli dzisiaj radujemy się z beatyfikacji
108 męczenników, duchownych i świeckich, to przede wszystkim dlatego,
że są oni świadectwem zwycięstwa Chrystusa - darem przywracającym
nadzieję. Gdy bowiem dokonujemy tego uroczystego aktu, niejako odżywa
w nas wiara, że bez względu na okoliczności, we wszystkim możemy
odnieść pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. Błogosławieni
męczennicy wołają do naszych serc: Uwierzcie, że Bóg jest miłością!
Uwierzcie na dobre i na złe! Obudźcie w sobie nadzieję! Niech ta
nadzieja wyda w was owoc wierności Bogu we wszelkiej próbie".
Nie ma wątpliwości, że postać bł. Michała Czartoryskiego
jest doskonałym przykładem tej wierności.