Skończyły się wakacje. Dzieci i młodzież wróciły z ostatnich
wakacyjnych wojaży. Opowiadają swoje przeżycia, swoje spotkania,
wracają z tęsknotą do zawartych znajomości. Zapewne do tego czasu
będą wracać jeszcze bardzo długo. Ale nie ma co ukrywać, że kolejna
życiowa przygoda jest przed nimi. Tą przygodą są szkolne korytarze,
lekcyjne sale, zapisana tablica, znani i nieznani nauczyciele, może
nowe koleżanki i koledzy. Jak to zazwyczaj bywa, pierwsze dni nowego
roku szkolnego to czas opowiadań o wakacyjnych miesiącach. Wielu
uczniów będzie miało się czym pochwalić: "Byliśmy w Grecji", "a my
w słonecznej Hiszpanii", "a ja odwiedziłem zawsze tajemniczą Kostarykę"
. Niektórzy jednak będą tego wszystkiego słuchali z niedowierzaniem
i chyba smutkiem: "A my nigdzie nie wyjechaliśmy, bo trzeba było
rodzicom w gospodarstwie pomagać", "my też nigdzie nie byliśmy, bo
moich rodziców nie stać na zafundowanie nam wyjazdu".
Rzeczywiście, bieda polskich rodzin dotyka w równym stopniu
także dzieci. Dzisiaj problemem staje się nie wakacyjny odpoczynek,
ale wyprawka dzieci do szkoły. Ostatnimi czasy obraz mojej codzienności
obraca się wokół płaczących matek i ojców, którzy szukają pomocy
u tych, którzy mogliby pomóc ich dzieciom. Słyszeliśmy o tzw. rządowej
pomocy dla uczniów, ale jak widzimy, jest to dosłowna kropla w morzu
potrzeb. Słyszymy tu i ówdzie, że wielką uwagę w społeczeństwie polskim
zwraca się na jego edukację. Odnoszę wrażenie, że nie do końca jest
to prawda. Wcale nie zależy rządzącym na kształceniu przyszłych pokoleń: "
byle tylko nam wystarczyło". Uważam, że są pewne sektory w naszym
życiu, na które nigdy nie może zabraknąć pieniędzy. Jednym z nich
jest sektor edukacyjny. Ostatnimi czasy krzyczy się głośno o winietach
komunikacyjnych, o tym, że trzeba koniecznie wyrwać z kieszeni kierowców
jeszcze parę złotych, bo trzeba wybudować kilometr drogi więcej,
bo tak chce Unia Europejska. Nic natomiast nie mówi się o tym, aby
zorganizować jakieś pieniądze dla uczniów, na książki, na zeszyty,
na kapcie, na ubranie. Kilometr drogi ważniejszy od ucznia. Oto panująca
w naszej ojczyźnie hierarchia wartości. Każdego dnia wpatruję się
w łzy ubogich ojców i matek, których bieda pozbawiła nadziei na wykształcenie
swojego syna czy córki. W tej chwili ich rodzicielskie obowiązki
sprowadzają się do żebrania, tak drodzy czytelnicy, do żebrania.
Jesteśmy biednym narodem, a ta bieda jeszcze mocniej wciska się w
nasz region, gdzie bezrobocie sięga już ponad 20%. Dobrze, że wśród
nas żyją jeszcze ludzie o wrażliwych sercach, ludzie, którzy słowa
Ojca Świętego mówiącego o miłosierdziu potrafią przenieść na życie.
Oni robią wszystko, aby nie było głodu, żebractwa, aby dzieciaki
mogły godnie się uczyć. Ale jest ich ciągle mało, bo potrzeby są
ogromne. Niepokojący staje się fakt, że każdego roku sfera realnego
ubóstwa staje się coraz większa i dotyka ciągle nowe rodziny. Niezrozumiały
dla mnie staje się fakt wydawania pieniędzy np. na procesy bandytów,
na limuzyny rządowe itp. w dobie, kiedy naprawdę brakuje na podstawowe
funkcjonowanie naszych rodzin. Domyślam się, dlaczego rząd robi selekcję
na biednych i bogatych, tych, którzy mają żyć w dobrobycie, i nędzarzy.
Wiem, dlaczego chcą decydować, kto ma prawo do życia, a kto nie.
Kto ma żyć w dobrobycie, a kto w skrajnej nędzy. Życzyłbym panom
ministrom, premierowi, prezydentowi, aby kiedyś tak z bliska spojrzeli
na płaczącego dzieciaka, który nie ma za co iść do szkoły. Życzyłbym,
aby zamiast spotkania z telewizyjnymi kamerami spotkali się z płaczącym
sercem rozżalonej matki. I zamiast mówić o swoich marzeniach i snach,
posłuchali zdań o realnym, polskim życiu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu