W czerwcu przyszłego roku Maria i Jan obchodzić będą srebrny
jubileusz małżeństwa. Na początku wspólnego życia wyrażali marzenia,
aby była dobra praca, zdrowe dzieci, mieszkanie. Po 2 latach urodziła
się zdrowa córka - Karina. Zarabiali dość dobrze. Prowadzili otwarty
dom. "Byliśmy zupełnie nieświadomi zagrożenia, jakie może spotkać
nasze małżeństwo - opowiada Maria. - Nie spostrzegliśmy się nawet,
jak wkrada się w nie alkoholizm. Akceptowałam to, wręcz pomagałam
mu się rozwijać. Kiedy kilka lat po ślubie dostaliśmy mieszkanie,
rozpoczęła się seria tzw. parapetówek. Niczego nam nie brakowało,
alkohol był niejako umocnieniem statusu, jaki wówczas mieliśmy".
Dopiero po kilku latach Maria spostrzegła, że u Janka
rozwinęła się choroba alkoholowa. Wychowała się w domu wraz z czterema
braćmi, ale nigdy nie znała tego problemu. Nie wiedziała, że czasem
trzeba dmuchać na zimne. Ot, niewinne picie towarzyskie. Jak na ironię,
Jankowi trafiła się posada kierownika sklepu monopolowego. Maria
zaczęła kryć zachowanie męża przed rodziną i przyjaciółmi. "Za jego
postępowanie obwiniałam siebie. Zaczęłam szukać pomocy w stowarzyszeniach
trzeźwościowych, u księży organizujących rekolekcje dla uzależnionych,
namawiałam męża do uczestnictwa, bo uważałam, że swoją aktywnością
doprowadzę do jego trzeźwości. - zwierza się. - Brakowało mi świadomości,
że uzdrowienie niesie jedynie Bóg. Jeśli człowiek liczy jedynie na
siebie, następuje porażka".
W 1990 r. Maria zaczęła uczęszczać na spotkania grupy
Al-Anon. Tam dowiedziała, się, że z choroby trzeba leczyć całą rodzinę
alkoholika. Dochodziło do tak trudnych sytuacji, że Maria zaczęła
reżyserować moment rozstania, co gorsza wciągając w to 9-letnią wówczas
Karinę. "Popełniłam mnóstwo błędów wychowawczych, czyniłam dziecko
współodpowiedzialnym za podejmowanie decyzji, aby nie być w tym wszystkim
samej - wyznaje po latach Maria. - Córka była zakompleksiona i niekomunikatywna,
gorzej się uczyła". Karina bardzo prosiła ich o rodzeństwo. Oni sami,
mimo chorej sytuacji rodzinnej, również pragnęli drugiego dziecka,
ale tu na przeszkodzie stanęły nie tylko czynniki psychiczne, ale
również kłopoty zdrowotne Marii. Lekarze mówili, że gdy zajdzie w
ciążę, to będzie cud. Nie mówiła tego głośno, ale wciąż męża bardzo
kochała i chciała z nim być, ale wszystko zmierzało ku rozstaniu.
Kiedy wydawało się, że już wszystko przegrane, sięgnęła
po modlitwę. Błagała Boga, żeby zmienił ich małżeństwo. Te wołania
zostały wysłuchane. Przetrwali najtrudniejszy etap. Udało się wyjechać
na rekolekcje oazy rodzin, o których istnieniu Maria dowiedziała
się w pracy. Janek nie bronił się przed wyjazdem. Było to w momencie,
kiedy nie mógł zagrzać miejsca w żadnej pracy. Podczas pierwszych
rekolekcji nie podpisał Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, choć Maria
na to liczyła. Po Janie było widać, że jest z tego pobytu zadowolony.
Jadąc na rekolekcje, Maria była już w stanie błogosławionym i to
też spotęgowało radość i nadzieję. Po czasie największej bezradności
i próżni - cud rekolekcji i cud narodzin. W tym samym roku, w którym
urodziła się Angelika, Janek podpisał Krucjatę. To był rok 1990.
Janek bardzo cieszył się z narodzin dziecka, ale był tak zraniony,
że nie potrafił tego okazać. Potrzebował czasu na uleczenie. Etap
dochodzenia do trzeźwości był bardzo trudny. Zazwyczaj miejsce alkoholu
zajmuje nerwowość i nadpobudliwość. Uzależnienie pozostaje dość długo
i trzeba nad tym pracować. "Ktoś powiedział: ile picia, tyle dochodzenia
do trzeźwości i autentycznie tak jest. Trwało to mniej więcej 12
lat. - mówi Maria. - Teraz mogę powiedzieć, że jesteśmy naprawdę
trzeźwą rodziną. Jak dawniej organizujemy imprezy, tyle że bez alkoholu.
Mąż spotyka dawnych kolegów i ma odwagę im powiedzieć, że w naszym
domu się nie pije. Niektórych zabieramy na rekolekcje Diakonii Wyzwolenia
Człowieka, które odbywają się co drugi miesiąc w Chmielniku lub w
Niechobrzu". Z czasem Jan podpisał też Krucjatę od tytoniu. To on
proponuje wyjazdy na oazy rodzin.
Dwa lata Maria i Jan spędzili w Stanach Zjednoczonych.
Ktoś ze znajomych zrobił im niespodziankę i wysłał papiery na loterię
wizową. Kiedy otrzymali potwierdzenie - stanęli przed dylematem.
Był rok 1998. Wszystko mieli wówczas od nowa poukładane - problem
z trzeźwością, rodzinę, pracę, ale zaryzykowali. Wrócili ze względu
na córki, która bardzo tęskniły za Polską. Z Bożą pomocą pokonali
wszystkie bariery: język obcy, kłopoty z pracą. Pracowali m.in. w
amerykańskiej Częstochowie u Paulinów. "Wcale nie zafascynował nas
wysoki standard życia. - twierdzi Maria. - Ale pozostały wspaniałe
wspomnienia, przyjaźnie, zdobyliśmy wiele cennych doświadczeń. Jedna
koleżanka pod naszym wpływem przestała palić papierosy. Zapraszaliśmy
wielu znajomych na polskie święta i inne okazje. Brak alkoholu nikomu
nie przeszkadzał".
Rodzinie Jana stosunkowo szybko został dany ten dar trzeźwości.
Już od 12 lat mogą cieszyć się swoim szczęśliwym małżeństwem, pozbawionym
lęku i zranień. Znaleźli swoje miejsce w Ruchu Domowy Kościół. Podczas
spotkań formacyjnych usłyszeli, że Bóg kocha każdego człowieka, szczególnie
tego zranionego, który sobie nie radzi i myśli, że wszyscy o nim
zapomnieli. Dziś oboje bardzo dziękują Bogu za uzdrowienie ich rodziny,
bardzo cenią sobie tę wolność od alkoholu. "Nasze szczęście to jest
dług zaciągnięty u Pana Boga" - mówi szczęśliwa małżonka.
Pomóż w rozwoju naszego portalu