Polskie rodziny przyjęły w swoich domach uchodźców z Ukrainy.
W pierwszych falach uchodźców część z nich decydowała się jechać do Niemiec, traktując Polskę jako kraj tranzytowy. Jednak po kilku tygodniach rodziny ukraińskie wracały do Lublina, rozczarowane tym co je spotkało nad Renem. Zostali skoszarowani w dużych obozach, w bardzo skromnych warunkach. Tymczasem w Polsce większość uchodźców otrzymała po prostu prawdziwy dom.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Impuls miłosierdzia
Z prawie dwóch milionów przybyszów z Ukrainy, którzy znaleźli się w Polsce na początku czerwca, kilkaset tysięcy na krócej lub dłużej zamieszkało w naszym regionie. Kiedy rozmawiam z osobami, które przyjęły do siebie rodziny ukraińskie, dostrzegam wspólny mianownik: impuls miłosierdzia. Marcina wojna zastała za granicą; już w dwa dni po jej rozpoczęciu zadzwonił do matki w Lublinie i poprosił, aby znalazła kogoś bez dachu nad głową. Lidia zwróciła uwagę na kobietę z córkami spod Kijowa; zaprosiła je na 2-3 tygodnie, ale pozostały ponad trzy miesiące. Gospodarz nie tylko dał bezpłatnie swoje mieszkanie, ale i pokrywał koszty wszystkich mediów. - Ja miałem wolne mieszkanie, oni uciekali od wojny. Było dla mnie oczywiste, że daję im bezpieczne miejsce - komentuje Marcin. Z jeszcze większym rozmachem postąpili Szymon i Anna. Widząc szukające schronienia rodziny z dziećmi, w ciągu tygodnia zakupili mieszkanie i przyjęli w nim matkę z dwojgiem dzieci z wciąż ostrzeliwanych Sum na wschodzie Ukrainy. Oczywiście bez żadnych opłat, ale za to z zakupami na pierwszy miesiąc pobytu gości. - Tak mi mówiło serce, poszedłem za głosem miłosierdzia - wyjaśnia swoją decyzję Szymon.
Razem łatwiej nieść krzyż
Dla niektórych lublinian przyjmowanie uchodźców stało się wyzwaniem duchowym; tak było w przypadku Anety i Kordiana. - Kiedy już minęła pierwsza fala uchodźców, zaczęłam się zastanawiać czy przyjąć potrzebujących pod swój dach. Bliscy i rodzina odradzali mi, przecież potrzebuję odpoczynku. Wszystko to prawda, nie chciałam decyzji podejmować pochopnie, rozważałam i modliłam się. Był okres Wielkiego Postu. Siedziałam w kościele i patrzyłam na krzyż; na nim figura Jezusa wyrzeźbiona z drewna. Pomyślałam, że uchodźcy są teraz na drodze krzyżowej. Razem łatwiej nieść krzyż, choć jest czasem ciężki. To był pierwszy krok, moja decyzja. Potem była rozmowa z mężem i dziećmi, takie decyzje podejmujemy wspólnie. Kacper i Karolina wchodzą w dorosłość, jestem z nich dumna, że potrafili zrezygnować ze swego, aby pomóc człowiekowi w potrzebie. Nasi goście, Katia i jej 2-letni synek Roma, są z nami już dwa miesiące. Wnieśli do naszego domu dużo radości. Czasem na twarzy Katii widzę smutek; jej mąż walczył w Mariupolu i od 3 miesięcy nie ma z nim kontaktu. Cieszę się że w tym trudnym dla nich czasie, nasz dom jest dla nich schronieniem - mówi Aneta.
Reklama
Fenomen gościnności
W przypadku przyjmowania uchodźców do swoich rodzin, do własnych domów i mieszkań, mamy do czynienia z sytuacją absolutnie bezprecedensową. Nie znamy podobnych reakcji w społeczeństwach Zachodu, gdzie uchodźcy dostają tylko wsparcie instytucjonalne. Najpierw trafiają do zbiorowych obozów, mieszczących niejednokrotnie po kilka tysięcy osób, gdzie nie ma co marzyć o zachowaniu prywatności. Następnym krokiem jest wizyta pracowników opieki społecznej i zawarcie kontraktu. W Polsce, u nas także, to rodziny natychmiast zastąpiły wszelkie instytucje i punkty pomocy społecznej. Z czasem zapewne jakieś analizy będą wyjaśniać ten fenomen polskiej gościnności i solidarności. Na pewno zadziałał duch ewangelicznego miłosierdzia, głęboko zakorzeniony w polskich sercach.