Kiedy myślę o rodzinie, to dochodzę do wniosku, że nie ma poza nią życia. W najbardziej naturalny sposób tworzy przestrzeń, żeby być kochanym i pożytecznym. Wydaje mi się, że bycie pożytecznym to wielki przywilej i nasze zadanie na świecie. Jest potrzebne, żeby uzasadnić swoje bycie tutaj. I rodzina taką przestrzeń daje.
Pani Anna i córki
Jaka relacja łączy dziennikarkę z dorosłymi już dzisiaj córkami? – Był czas, kiedy były bardziej dojrzałe niż ja. Gdy zobaczyły, że ze mną jest źle, zaczęły mnie wręcz wychowywać, pomagać podejmować decyzje. Przez moment przejęły kontrolę – i dobrze. Teraz stanęłam na nogi i nasze relacje wróciły do właściwego porządku. Mogę im służyć radą, pomocą, porozmawiać. Choć moje córki mają po ponad 20 lat, cieszę się, gdy mogę kupić im np. buty czy piżamę. Jakie to jest cudowne! To istota macierzyństwa – być potrzebnym drugiej osobie. Staramy się celebrować moment, kiedy jesteśmy we trzy. Razem odwiedzamy najbliższych, planujemy dalekie wyjazdy. Córkom życzę, żeby wyszły za mąż. Wiedzą, że mogą na mnie liczyć. I na moją pomoc, gdy pojawią się dzieci. Moja mama też tak postępowała i chciałabym im oddać to samo.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
W obliczu trudności
Reklama
– W pewnym momencie żyłam jak w imadle – z jednej strony problemy osobiste, z drugiej zawodowe. Sytuacja bez wyjścia – opowiada Anna Popek. Co, oprócz wsparcia córek, pomogło w tym czasie dziennikarce? – Trzy rzeczy. Najpierw nieżyjący już wówczas ks. Piotr Pawlukiewicz i jego nagrania. Słuchałam go wręcz nałogowo. Zaczynałam dzień od jego kazań, nawet śniadanie jadłam w jego towarzystwie. Po drugie, przyjazd do Częstochowy na zawierzenie maryjne w pierwszą sobotę miesiąca. Od tego momentu zaczęła się intensywna przemiana. Najpierw wszystko się jeszcze bardziej posypało i było jeszcze gorzej, a potem zaczęło się uzdrawiać. Tak jak w modlitwie – najpierw trzeba uwolnić, potem oczyścić, uzdrowić, a na koniec uświęcić jakąś relację. Jestem przekonana, że była to interwencja Matki Bożej. Modliłam się zresztą o to wiele razy. I na koniec – codzienna praktyka modlitewna. Rozdygotany umysł szuka pomocy i łapie się byle czego: wróżb, tarota, alkoholu, ale ja wiedziałam, że to jest niebezpieczne i że to droga donikąd. Uznałam, że Kościół będzie dla mnie pomocą – ma przecież od tysiącleci wypracowane sposoby niesienia pomocy zagubionym duszom. W tamtym czasie przeprowadziłam się na teren parafii św. Barbary w Warszawie, w której zaczęło się intensywnie rozwijać życie religijne. Zaprzyjaźniłam się z tamtejszymi ludźmi, w naturalny sposób, bez wielkich deklaracji czy mocnych postanowień. Weszłam w zwyczajny tryb życia. I to mnie uleczyło. W dalszym ciągu – jeśli chodzi o sprawy zawodowe – nie wszystko jest dokończone, ale zmieniło się bardzo na plus, za co bardzo dziękuję Panu Bogu.
Kiedy pytam, jakie miejsce w życiu pani Anny dzisiaj zajmuje wiara, odpowiada bez chwili zastanowienia: – Po prostu jest. Nie chodzi mi o wielkie zrywy. Ale o poznanie tego, w czym jestem. Na początku każdy temat jest odległy. Trzeba przeczytać kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt lektur, słuchać, codziennie czytać Pismo Święte, żeby to stało się bliskie, oswojone, takie normalne.
Pasje
– Moją pasją jest praca – mówi. – Uwielbiam być na antenie, robić wywiady. Ale z pewnych względów jakiś czas temu nie mogłam, to mnie stłamsiło. Mając natłok pragnienia i nie mogąc robić tego, co kocham, szukałam czegoś nowego. Tak zaczęła się moja przygoda z chórem – z uśmiechem opowiada pani Anna. – Kiedyś ks. Węgrzyniak powiedział: jak chcesz coś robić dobrze, to naucz się tego. Jak chcesz Panu Bogu grać na cytrze, to naucz się grać na instrumencie. Karol, nasz kierownik chóru, nie był przekonany co do moich możliwości wokalnych, i wcale mu się nie dziwię, więc postawił mnie z daleka od mikrofonu, dzięki czemu mogłam się oswoić . Wzięłam kilka lekcji u profesjonalistki i już z większą pewnością mogę śpiewać.
Reklama
Ostatnio podjęłam studia licencjackie w Szkole Głównej Handlowej. Temat mojej pracy, z pozoru nudny: „Benefity pracownicze na Górnym Śląsku u progu procesu industrializacji”, okazał się fenomenalny. Coś, co jeszcze niedawno było dla mnie abstrakcją, jest czymś, na czym się znam. Myślę, że tak jest ze wszystkim – z haftowaniem, gotowaniem, poznawaniem drugiej osoby i Boga. Trzeba włożyć trochę pracy, a potem to staje się naszym drugim charakterem.
Sposób na dobry dzień
Zapytałam dziennikarkę o receptę na dobrze przeżyty dzień. Z przekonaniem odpowiada: – Budzę się rano i dziękuję, że przeżyłam noc, cieszę się, że mam zadania. Największą motywacją jest dla mnie to, że jeśli czegoś nie zrobię, to tego nie będzie. Zmarnuję okazję. A grzech zaniedbania jest, według mnie, poważnym grzechem. Więc sama siebie napędzam. Mówię: Ania, wystarczy, że to zrobisz, spróbujesz, a wtedy powstanie artykuł, program, ciekawa rozmowa w radiu. Nie mówię, że zawsze są to dobre pomysły, idealnie realizowane, ale zamiast leżeć i przeglądać portale, wolę być obecna w świecie. To mnie bardzo motywuje – poczucie dobrze spełnionego obowiązku.
Tekst pochodzi z archiwalnego numeru "Bliżej życia z wiarą". Najnowsza "Niedziela" do kupienia wraz z tygodnikiem "Bliżej życia z wiarą": Zobacz