Media publiczne są łupem politycznym tych, którzy wygrywają wybory w Polsce w całej historii III RP. Zwykle przejmowanie władzy w mediach odbywało się płynie, podobnie jak w spółkach skarbu państwa. Najpierw wpływano na obsadę Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, albo tak jak PiS po wygranych wyborach, uchwala ustawy by ten proces przyspieszyć.
Obecny rząd zrobił to zupełnie inaczej, siłowo i z pogwałceniem obowiązującego prawa, bo nie ma wystarczająco dużo władzy. I właśnie z tego powodu dochodzi do gorszących sytuacji w budynku TVP, użycia siły i pierwszy raz w historii wyłączenia sygnału telewizyjnego. Siłowy zamach na media jest właśnie przejawem słabości obecnej władzy, która działając legalnie musiałaby się liczyć ze zdaniem prezydenta. Dlatego też nie zdecydowano się na zamianę prawa i pisanie nowych ustaw, bo prezydent Andrzej Duda mógłby zawetować im te ustawy. Zamach na media publiczne jest więc w gruncie rzeczy zamachem na prerogatywy prezydenta, czyli ominięciem ustrojowych cech naszej państwowości.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Po objęciu władzy przez rząd PO-PSL w 2007 roku premier Donald Tusk nie spieszył się z przejmowaniem władzy w TVP, a jedynie skutecznie ograniczał jej wpływy z abonamentu. Również skład KRRiT zmieniany był stopniowo, bo na jej straży stał śp. prezydent Lech Kaczyński. Pomimo tego, że za czasów prezesa TVP Piotra Farfała także trwały spory kompetencje nt. tego, kto rządzi telewizją prezydent nie zgodził się wtedy na skrócenie kadencji KRRiT.
Pod koniec pierwszej dekady lat 2000 dochodziło do licznych zmian w zarządzie TVP, ale nigdy nie dochodziło do tak gorszących sytuacji jak teraz, gdy połowa kanałów TVP przestała działać. Rząd Donalda Tuska uzyskał wówczas pełną kontrolę nad TVP dopiero w 2010 roku, kilka miesięcy po katastrofie smoleńskiej.
Przejęcie TVP, Polskiego Radia i Polskiej Agencji Prasowej jednego dnia na mocy podpisu jedynie Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego to niebezpieczny precedens, z którym w Polsce jeszcze nigdy nie mieliśmy do czynienia. Do tego zupełnie zbagatelizowano rolę i opinię prezydenta, co zwiastować może jeszcze gorszą atmosferę politycznej kohabitacji, niż byliśmy świadkami w czasach premiera Tuska i prezydenta Kaczyńskiego.
Obecna walka o telewizję przypomina obrazki z wojen, stanów wojennych, przewrotów politycznych, puczy wojskowych, czy rewolucji. Wtedy zazwyczaj pierwszym celem są media i dochodzi do wyłączenia sygnału telewizji, albo siłowego przejmowania studia. W Polsce wojny na razie nie mamy, ani stanu wojennego jeszcze nie wprowadzono, ale w zamian tego mamy totalny upadek państwowych standardów i działanie z pogwałceniem obowiązującego prawa. Jeśli dziś dochodzi do takich awantur, wyłączenia sygnału, użycia policji w siłowym przejęciu władzy w mediach, to następnemu rządowi pozostanie już chyba tylko użycie wojska, by przebić swoich poprzedników.