Dzień rozpoczął się bardzo spokojnie. Temperatury nie doskwierały, a nawet mocne podejście na początku trasy, nie było aż tak uporczywe. Z czasem robiło się coraz cieplej i jak dla mnie coraz ciężej, tyle, że nie ma znaczenia poziom zmęczenia, jeżeli ma się konkretną intencję. Skoro jest wyznaczony cel, po prostu idzie się dalej.
Po przejściu ok. 10 km należało odpocząć. Przy wejściu do Monterosi był słup w namalowanym pielgrzymem z Via Francigena. To zawsze znak, że pielgrzymi są w tym miejscu mile widziani. Jak to często bywa w takich sytuacjach, zaczyna się dialog. I nie chodzi tylko o zamówienie. Jak się później okazało, właściciel tego lokalu na starcie mówi do mnie, że na pewno jestem z Polski. Potwierdziłem jego słowa, a on mi na to, że “tak właśnie sobie wyobraża księdza z Polski”. Zastanawiałem się, czy to dobrze, czy to źle. Żeby bardziej zobrazować, zaznaczę tylko, że we włoskim klimacie ksiądz w sutannie jest raczej niespotykany. I w sumie mnie to nie dziwi, patrząc na te ponad 30 stopniowe temperatury.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
A jeżeli mówimy o wysokich temperaturach, to zauważyłem, że nie jest obojętny los pielgrzyma miejscowej społeczności. Przykładem było już bardzo, chyba bardzo stare małżeństwo, które jechało swoim Fiatem Pandą 4x4. Słychać było, że jadą, ale nie wyprzedzają. Po chwili słychać było sygnał klaksonu oraz wyciągniętą rękę z wodą i uśmiech na ich twarzach. Czy to nie jest piękne? Tak właśnie Ewangelia dzieje się na naszych oczach, dokładniej 10 rozdział Ewangelii wg św. Mateusza: Kto poda kubek świeżej wody do picia jednemu z tych najmniejszych, dlatego że jest uczniem, zaprawdę powiadam wam, nie utraci swojej nagrody.
I takie jest też moje patrzenie na wspólnotę Kościoła. Wspólnotę ludzi, która wspiera się we wzajemnej drodze do Królestwa Niebieskiego. I nie trzeba wiele. Małe gesty, proste słowa. Kościół, który jest znakiem nadziei we współczesnym świecie i swoim życiem i świadectwem robiący różnice w stosunku do współczesnego świata.
I niejednokrotnie pojawią się przeszkody, albo mocne wzniesienia, jak to do Campagna Romana, czyli miejsca naszego zakończenia trasy. Ale jak to w życiu pielgrzyma, tak też w życiu codziennym, nieraz trzeba się namęczyć, bo jest ostro pod górę, ale kiedy osiągnie się metę, można położyć się łóżku, wspomnieć to, co się wydarzyło i wyszeptać ciche: Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu, jako dziękczynienie, że Pan Bóg w Trójcy Jedyny czuwał i nie pozwolił zmarnować tego trudu.
Słyszałem też, że dwie osoby z naszej grupy zgarnęła dziś Straż Leśna, bo się zgubiły. To też wpisane jest w życie wiarą. Ale wspólnota Kościoła ma to do siebie, że wspiera się także wtedy, gdy ktoś zbłądzi. Być strażnikiem wiary to poważne zadanie i nie można nam spocząć. Potrzebujemy siły, którą daje m.in Eucharystia. Dlatego też jako kapłan sprawuję ją każdego dnia i dziękuję Panu Bogu, że pozostał z nami w tym sakramencie, który umacnia na tej pięknej, choć niełatwej drodze.